Tyle dobrego o książkach Irvinga przeczytałam, że po tej lekturze oczekiwałam przeżycia estetycznego, które da mi radość czytelniczą, jaką tylko dobra powieść może dać. Miałam kilka książek Irvinga do wyboru, ale ja głupia wybrałam 'Jednoroczną wdowę'.
Już na zawsze Irving będzie mi się kojarzył z kwarantanną narodową w Polsce i koronawirusem. A to niedobre skojarzenie. Poza tym, jeszcze żadna powieść nie czytała mi się tak topornie jak ta! Myślałam, że nie skończę zanim rząd nie ogłosi końca tych obostrzeń... Serio, ciągnęło mi się to bez końca, jak flaki z olejem. Surowe!
Ale przechodząc do refleksji nas tą powieścią, to jest ona bardzo amerykańska w sposobie pisania, prowadzenia narracji, budowania bohaterów. Ja tego nie lubię, może dlatego mnie ta powieść tak męczyła. Ta 'amerykańskość', moim zdaniem, leży w klarownym, pozbawionym ozdobników języku, w budowaniu postaci prosto 'w punkt', klarownie i często bezpruderyjnie. Ta 'amerykańskość' to również taki świat przedstawiony, w którym bohaterowie pokonują swoje traumy i trudności na własną rękę, ale dzielnie i jak na kozetce u Freuda te traumy przepracowują. Świat przedstawiony takich 'amerykańskich' powieści to przeciwieństwo amerykańskiego snu, to antyutopia. Ja na to mówię, że w finale takich powieści świat się zapada i wszyscy lecą w dół... Czy i tu tak będzie?
I taka jest ta powieść. Nawet nie sceny seksu są tu najgorsze, ale te klatki duchowe, w których przebywają bohaterowie. Największe piekło w tej powieści to świat, w jakim została wychowana Ruth. To jedna z najsmutniejszych książek o wychowaniu dziecka. Świadkiem tego, chyba jedynym, który jest świadomy tego piekła, jest Eddie. Ruth jest wychowywana w cieniu nieżyjących braci. Od narodzin ogląda ich zdjęcia i matkę na nich. I to oni, te cienie i duchy zawładnęły jej miłością. Wszystko to sprawia, że wyrasta z niej pisarka, wielka pisarka. W tej powieści wszyscy są samotni, wszyscy kochają nieprawidłowo i wszyscy są pisarzami.
Jest to przecież również powieść o pisarstwie, o tym, czym jest i z czego wyrasta i czym się żywi, aby było dobre.
Nie jestem przeciwniczką artyzmu tej powieści, choć wolę powieści napisane bardziej kwieciście, ale to wszystko o czym napisałam, sprawiło, że książka sprawiała mi przykrość. Dlatego nie dałam jej maksymalnej liczby gwiazdek. Jednocześnie widzę, że jest o czymś ważnym, że wbija w krzesło i zapada w pamięć. Ale nie wiem, czy i inne jego powieści są też podobne do 'Jednorocznej wdowy"? Czy w innych też jest tak traumatycznie, bo nie wiem czy mam się za nie brać? Jednak wolałabym, żeby moje czytanie było miłym przeżyciem.