Lucy Maud Montgomery nie trzeba nikomu przedstawiać. Jej książki o Ani Shirley są kultowe, bawią kolejne pokolenia dziewcząt, czas obchodzi się z nimi łaskawie. No same powiedzcie, która z nas nie śledziła jej przygód z zapartym tchem, wybuchała głośnym śmiechem, kiedy Diana upiła się „sokiem” malinowym, płakała po śmierci Mateusza. Ach i nie można zapomnieć o Gilbercie! Ależ się w nim kochałam! Tak jak kiedyś odnalazłam w Ani pokrewną duszę, tak teraz Valancy stała mi się równie bliska. Razem z nią z największą przyjemnością przekroczyłam próg „Błękitnego zamku”.
Valancy Striling nie ma szczęście. Stłamszona przez rozhisteryzowaną matkę i bandę szalonych krewnych dziewczyna czuje się wyjątkowo nieszczęśliwa. W domu podporządkowana została woli rodziny, która traktuje ją jak małą, głupiutką i schorowaną dziewczynkę, która nie jest w stanie podjąć żadnej decyzji. Matka ingeruje we wszystkie sfery jej życia, kontroluje nawet książki Valancy czyta. „A rodzina wyznawała pogląd, iż czytanie rozwijające umysł lub uczucia religijne jest dozwolone, a nawet godne pochwały – jednakże książki, które się podobają, są niebezpieczne.”
I faktycznie Valancy, nazywana przez wszystkich znienawidzonym imieniem Doss, buntuje się tylko w ciszy własnego serca. Co prawda udało jej się zachować w sobie poczucie humoru, ale złośliwe komentarze wypowiada tylko w myślach. Jakby tego było panna Striling wciąż pozostaje niezamężna w wieku dwudziestu dziewięciu lat. Bliscy już postawili na niej krzyżyk, a i sama bohaterka nie wierzy, że ktoś może pokochać dziewczynę o tak pospolitej urodzie.
„Gorzka jest chwila, kiedy kobieta uświadamia sobie, że nie ma miłości, obowiązku, celu ani nadziei.”
Pewnego dnia Valancy otrzymuje list od doktora, który informuje ją o ciężkiej chorobie serca. Schorzenie jest już w ostatnim stadium, nic więcej nie da się zrobić, a biednej dziewczynie pozostał najwyżej rok życia. Ta wiadomość zmienia wszystko. Niespodziewanie Valancy odnajduje w sobie siłę, żeby wyrwać się spod skrzydeł nadopiekuńczej matki i ruszyć na poszukiwanie szczęści i miłości.
Nie wiem czy wiecie, pewnie nie wiecie, więc wam powiem, że „Błękitny zamek” jest powieścią o biblioterapeutycznych właściwościach. Dlaczego? Bo historia Valnacy ma niesamowicie optymistyczny wydźwięk, naszpikowana jest poczuciem humoru, a sama bohaterka udowadnia, że nigdy nie jest za późno, żeby zmienić swoje życie! Osobiście jestem zachwycona tą niewielką książeczką. Panna Striling to jedna z najsympatyczniejszych bohaterek w całej literaturze. Dziewczyna ma ogromne poczucie humoru z nutką lekkiej złośliwości, które sprawia, że w trakcie lektury trudno opanować śmiech. Jednak jej największą zaletą jest głowa pełna marzeń. Jak ja uwielbiam takie nieoprawne marzycielki, z którymi mogę się identyfikować! Bo tytułowy Błękitny zamek jest miejscem, które Valnacy stworzyła w swojej wyobraźni. Tam jest panią i księżniczką, tam o jej rękę starają się najprzystojniejsi rycerze, tam nie istnieje poczucie czasu, tam dziewczyna jest naprawdę szczęśliwa. Macie takie swoje miejsce, do którego uciekacie, żeby odpocząć? Ja mam...
„Błękitny zamek” jest idealną powieścią dla... wszystkich! Morał płynący z opowieści jest ponadczasowy, pomimo faktu, że zwroty akcji trącą trochę naiwnością. Historia Valancy jest zwyczajnie piękną i zabawną opowieścią o miłości, szczęściu i walce o ocalenie własnej osobowości. Wiem, że będę wracać do tej książki wielokrotnie. Gorąco polecam!