Jest to ten typ książki, któremu w sumie nic nie brakuje, ba nawet można powiedzieć, że jest ciekawy, ale jednak zapominasz go po dwóch dniach. Książka Davida Bella „Czyjaś córka” idealnie wpisuje się w ten typ (pisząc tą recenzje musiałam sprawdzić tytuł, bo ten też nie zapadł mi w pamięci, mimo że książkę skończyłam jakąś godzinę temu). W opisie napisane jest „12 godzin śledztwa, 100 procent adrenaliny”. Jedyne z czym się mogę zgodzić to te 12 godzin śledztwa, bo adrenaliny to ja nawet przez sekundę nie poczułam. Może jestem zbyt wymagająca, bo uwielbiam horrory, kryminały i oczekują od nich tego „czegoś”, co mnie zaciekawi, wciągnie w tą historię, sprawi że będę czytała z zapartym tchem, sama próbowała rozwiązać zagadkę. W tym przypadku muszę to przyznać, zaciekawił mnie początek, fakt historia zapowiadała się ciekawie. Poznajemy małżeństwo Angela i Michael, od razu dowiadujemy się, że niby są szczęśliwi, a jednak przeżywają gorsze chwile, bo ich ciągłe starania o dziecko nie przynoszą oczekiwanych efektów. Pewnego wieczoru pod ich drzwiami zjawia się Erica, była żona Michaela i prosi go o pomoc w odnalezieniu córki, ich córki. Jak się możemy domyślać mężczyzna nic nie wie, o rzekomym dziecku…. Uhg Jak mnie irytowało jego zachowanie, no jestem w stanie zrozumieć to pragnienie własnego dziecka, ciągłe starania i nagle pojawia się taka możliwość, że jednak od 10 lat gdzieś tam w świecie jest jaka dziewczynka, która być może jest jego córką. Ale on bezmyślnie rzuca wszystko i jedzie z byłą żoną szukać dziewczynki, robi wszystko czego Erica od niego wymaga, steruje nim jak zabaweczką. Momentami miałam wrażenie, że Erica ma problemy psychiczne, a Michael tego w ogóle tego nie zauważa. No proszę jak dorosłemu facetowi można zabrać telefon i go schować, a gdy ten się o niego domaga, wystarczy powiedzieć, że oo gdzieś się zapodział a ten odpuszcza i nie szuka go dalej (no chłopie, pokaż że masz jaja i weź się ogarnij !!!). Choć to jeszcze byłam w stanie jakoś wytrzymać, może autor chciał stworzyć irytujących bohaterów , którzy nie maja swojego własnego zdania i nie potrafią innym odmówić. Ale najbardziej mnie wkurzyło te 83 rozdziały, no jak można wpaść na tak idiotyczny pomysł robienia rozdziału na 3 strony ???? bardzo to przeszkadza w czytaniu bo o ile jeszcze nowy rozdział przechodził do nowego wątku tak bardzo często się zdarzało, że to była po prostu kontynuacja tej samej sceny. Jak dla mnie zbyt wiele wątków, które do niczego nie prowadziły, tylko dekoncentrowały a i jeszcze na koniec historii nie zostały dokończone, więc nie rozumiem po co były w ogóle w tej książce, chyba tylko po to, żeby zapełnić strony. Co do zakończenia, już w połowie książki przewidziałam co się wydarzy, a autorowi albo skończyły się pomysły jak zakończyć wszystkie wątki albo już mu się nie chało dalej pisać, no chyba, że już wykorzystał swój limit stron i całe zakończenie historii musiał zakończyć na kilku stronach. Podsumowując pomysł na książkę był i to dobry, niestety prawdopodobnie zwiódł „talent” pisarki autora , a raczej brak tego talentu.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl