Hej
Dziś trochę poważniej, bo to o czym ostatnio czytałam nie było tylko mroczną wizją autora, a wydarzyło się naprawdę...
Ariel Castro pochodził z rozbitej portorykańskiej rodziny. W wieku dwudziestu lat, gdy mieszkał z rodziną w Cleveland zaczął się spotykać z młodszą o trzy lata sąsiadką Nildą. Dość szybko urodziło im się pierwsze dziecko, a Castro zaczął tyranizować partnerkę. W ciągu trzynastoletniego związku spłodzili piątkę dzieci, choć tyran piątego nie chciał więc starał się biciem przerwać ciążę. Przez trzynaście lat katował Nildę codziennie, miała łamane żebra, nos, rozbitą głowę, pęknięcie czaszki- ten uraz spowodował później jej śmierć. Już tego powinno starczyć aby go porządnie ukarać, jednak kobieta nie wniosła oskarżenia, za to w końcu się wyprowadziła.
Castro pracował jako kierowca szkolnego autobusu i to samo w sobie mnie przeraża- myśl, że taki człowiek był odpowiedzialny za życie całego autobusu dzieci! Po pracy lubił obserwować młode dziewczyny i tak znalazł pierwszą ofiarę- Michelle Knight. Kobieta przez niski wzrost wyglądała na mniej niż swoje 21 lat, zgubiła się w mieście, a Castro zaproponował jej, że podwiezie ją do ośrodka, w którym miała się starać o odzyskanie praw do opieki nad dwuletnim synkiem. Castro zamiast do ośrodka zawiózł ją do swojego domu. Tam umieścił ją nagą i skrępowaną w piwnicy, regularnie gwałcił ją i bił. Po jakimś czasie zapragnął odmiany i do Michelle dołączyła Amanda Berry- piękna siedemnastolatka. Tyle, że ona dostała ubrania, pokój na piętrze i lepsze warunki. Michelle też dostała sypialnię, z brudnym materacem, gdzie była przykuta łańcuchem. Ariel wyżywał się na niej i z nią spełniać najgorsze seksualne fantazje, na które nie zgadzała się Amanda. Na koniec Castro porwał Ginę, czternastolatkę, umieścił ją w sypialni z Michelle i teraz gwałcił je na zmianę. Castro pięć razy zapłodnił Michelle i za każdym razem katował ją aż doprowadzał do poronienia. Amandzie pozwolił urodzić swoją córkę. W domu, w którym trzymał kobiety zabił dyktą wszystkie okna, zabezpieczył drzwi i prawie nikogo nie wpuszczał.
Co jakiś czas sąsiedzi wzywali do niego ze względu na dziwne hałasy czy sytuacje w domu. Ani jeden patrol nie zbadał sprawy-pukali do drzwi i gdy nikt nie otwierał odjeżdżali. Jeszcze bardziej mi żal tych kobiet na myśl, że wybawienie było tak blisko a jednak tak daleko.
Dzięki niedopatrzeniu Castro, w akcie wielkiej odwagi Amandzie udało się uciec i wezwać pomoc po...10 latach uwięzienia! Kobiety były bite, gwałcone, torturowane zamknięte w domu bez światła dziennego, z bardzo ograniczoną możliwością dbania o higienę, karmione byle jakim, czasem zepsutym jedzeniem, bez opieki medycznej przez 10 lat! Nie mieści mi się w głowie, że przeżyły i funkcjonują normalnie. Jestem pełna podziwu zwłaszcza dla Michelle, która mimo wszystko nie chciała śmierci swoich dzieci a utraciła wszystkie.
Jeśli chodzi o samą książkę, czytało mi się ją kiepsko. Złożona z krótkich fragmentów, odcinanych gwiazdkami, mam wrażenie że była pisana chaotycznie. Pełno tu postaci, znajomych znajomych i wątków pobocznych i bardzo łatwo się w tym pogubić. Ale mimo wszystko to ważna książka, przypomina, że jeśli kogoś dobrze nie znamy warto zachować dystans, nawet jeśli to najsympatyczniej wyglądający sąsiad.