Czasami zdarzają się takie książki, które zaczyna się czytać i już od samego początku jest się do nich negatywnie nastawionym. Książki, w których wszystko dzieje się nie tak jak byśmy chcieli. Wezwijcie moje dzieci, ostatnia część trylogii o Vendzie z Wilczej Doliny, zdążyła mnie do siebie zniechęcić, jeszcze zanim zaczęłam ją czytać. Bardzo długo to negatywne uczucie nie chciało mnie opuścić, mimo że przekonywałam siebie, że autorka ma na to wszystko jakiś plan i nic nie dzieje się bez przyczyny. No i był plan. I nic nie było bez przyczyny.
Zaszyjcie oczy wilkom kończą się w takim momencie, że od razu sięgnęłam po ostatnią część trylogii. Koniecznie musiałam wiedzieć, jak potoczą się dalsze losy naszych bohaterów. Venda była w ciąży z DaWernem, a mieszaniec człowieka z wilkarem oznaczał zgubę dla wszystkich. Ogarnięty obłędem stanowił olbrzymie niebezpieczeństwo nie tylko dla mieszkańców Wilczej Doliny, ale również dla wilkarów, którzy prędzej czy później mieli wrócić do życia. Opiekunka stanęła przed najtrudniejszym dylematem – życiem własnego dziecka i życiem ludzi, których przysięgała bronić. Jaką podjęła decyzję? Wezwijcie moje dzieci zaczynają się od spisu wszystkich postaci występujących w powieści. Trochę ich się przewijało, więc takie zebranie na pewno ułatwiało odnalezienie się w historii. Wśród wymienionych bohaterów znalazła się również Dara – córka Atry i DaWerna. Kiedy to przeczytałam, miałam ochotę wyrzucić książkę przez okno i więcej do niej nie wracać. Bardzo długo nie mogłam zrozumieć, jak Venda mogła oddać swoje dziecko pod opiekę znienawidzonej wiedźmy. Czytając powieść mocno się irytowałam i czekałam kiedy ta - gotująca krew w moich żyłach - sytuacja się rozwiąże. Powtarzałam sobie, że na pewno Marta Krajewska sobie to wszystko sprytnie zaplanowała i na końcu powiem: „oooo tak! Jakie to było dobre!” No i cóż… to „o tak… jakie to było dobre” przyszło, ale późno i zaraz po reakcji: „no nie, no weź!"
Historia w Wezwijcie moje dzieci dzieje się kilkanaście lat po wydarzeniach z drugiej części. Venda jest już dojrzałą kobietą, której coraz częściej dokuczają zwyczajne ludzkie objawy starości, natomiast DaWern, jak na wilkara przystało, nie postarzał się ani trochę. Ich dziecko (wychowywane przez Atrę, która jako wiedźma również nie musiała przejmować się upływem lat) jest już nastolatką i nie ma pojęcia, kto jest jej prawdziwą matką. Wilcza Dolina natomiast od momentu usłyszenia przepowiedni z ust Alasy, szykuje się do powrotu swoich wrogów. Nie wiedzą, kiedy to nastąpi, a ich jedyną wskazówką jest informacja, że zanim to się stanie, Alasa pomoże Irkiemu. Mieszkańcy wioski nalegają więc, by ta dwójka trzymała się z dala od siebie, a każdemu ich bezpośredniemu kontaktowi towarzyszą szepty, spojrzenia i oskarżenia o sprowadzenie wilkarów. Ale czy ta dwójka rzeczywiście ma wpływ na powrót oprawców sprzed lat? Czy Venda przygotuję Wilczą Dolinę na nadchodzące niebezpieczeństwo? Jaki tajemniczy plan ma kobieta? Czy mieszkańcy Wilczej Doliny będą umieli zapomnieć o sąsiednich waśniach i sporach, i zjednoczyć się w obliczu zagrożenia? I najważniejsze – czy DaWern pozostanie wierny opiekunce i zdradzi swoją rasę, stając po stronie ludzi?
Ostatnia część trylogii była niezwykle emocjonująca. Zresztą już z drugiego akapitu widać, że wywołała u mnie prawdziwe tsunami emocji. Zaczęło się od wściekania i irytacji, później było wściekanie i irytacja, pod koniec tymczasem… wściekanie i irytacja. Dopiero na samym końcu wreszcie mogłam uśmiechnął się do siebie i powiedzieć, że to wszystko ma sens i ta historia musiała potoczyć się właśnie w ten sposób.
Opowieść o Vendzie z Wilczej Doliny nie jest historią przełomową, nadzwyczajną, która w jakiś sposób wpłynęłaby na polską fantastykę. Nie jest to książka obowiązkowa czy też klasyka literatury. Idź i czekaj mrozów wraz z kolejnymi dwoma tomami to po prostu interesująca lektura, przy której można przenieść się do zupełnie innego świata, zatonąć w nim i zapomnieć o rzeczywistości. To pozycja, która dostarczy rozrywki i najrówniejszych emocji. Podczas czytania nie raz można się zaśmiać, uśmiechnąć czy wściekać. Z zapartym tchem przerzucałam strony, by poznawać kolejne losy naszych bohaterów. A teraz, gdy dopłynęłam do brzegu, trudno rozstawać mi się z Vendą, DaWernem i całą resztą gromady. Uważam, że książka zdecydowanie jest za mało znana i zasługuje na więcej.
A o mojej opinii najlepiej niech świadczy fakt, że zaraz po tym jak skończyłam czytać Wezwijcie moje dzieci w aplikacji Legimi, zakupiłam książki, by mieć je również w wersji papierowej i… przeczytać jeszcze raz. Zakończenie powieści dość mocno mnie zaskoczyło i mam ogromną chęć, by ponownie zanurzyć się w świecie Vendy i zwrócić większą uwagę na to, co teraz mi umknęło.