„Sztauwajery” stanowią trzecią część paprocańskiego cyklu i fabuła wszystkich tomów ściśle się ze sobą łączy. Kolejny tom jest zasadniczo kontynuacją poprzedniego. Wątki rozpracowywane we wcześniejszych tomach, w trójce znajdują dopełnienie i rozwiązanie.
Tym razem autorka wzięła na tapet Lucjana „Lukę” Złockiego, gangstera i filantropa (wiem, dziwnie to brzmi), z którym cofamy się do ośrodka wychowawczego w Świerklańcu, gdzie w latach dziewięćdziesiątych, zaczęła się przyjaźń Luki, Ksenona i Ramzesa (znanych z poprzednich tomów, a także z Mali M.), i cała tragiczna historia, której finał otrzymujemy w „Sztauwajerach”.
Paulina Świst trzyma swój specyficzny sarkastyczno-podwórkowy styl pisarski, choć tym razem trochę jej poszło w stronę ckliwego romansu. Poznajemy też Julkę, wielką i jedyną miłość Lucjana i jego nastoletniego syna, którego odrzucił jeszcze przed urodzeniem. Obserwujemy, ich rozwijającą się relację oraz nawrót romansu z Julką.
Ogólnie jestem na „tak” i nie powiem, żeby fabuła mi się nie podobała. Wątek kryminalny i ogólnie cała historia trzyma się kupy, jest ciekawa i dobrze rozpracowana. Uważam nawet, że ze wszystkich części trylogii ta jest najlepsza. Ale… nie wiem, czy ja mam chwilowy przesyt pani Świst (niedawno czytałam „Fightera”) czy co, ale tutaj jakoś bardziej mierził mnie ten wszędobylski wulgaryzm. Ja rozumiem, że dla autorki jest to typowy styl, rozumiem, że pisze o środowisku, w którym bluzgi są na porządku dziennym i powiedzmy, że jest to ich naturalny język porozumiewania, ale czasem są sytuacje, że ten język po prostu nie pasuje. Były momenty, w których wyraźnie odczuwałam, że mi wulgaryzmy nie pasują i są wsadzone na siłę, żeby były, a przez to wyszło sztucznie.
Tym razem seksu nie było za wiele, ale kilka scen, które się pojawiły były rozciągnięte na kilkanaście stron. Nie wiem, czy aż tak szczegółowo interesuje mnie gangstersko-prawnicza alkowa :)
Druga sprawa: bardzo ten prawniczy świat pani Świst jest wyidealizowany. Jakoś wierzyć mi się nie chce, że cała palestra to mega laski, piękne, zgrabne, wiotkie, słodkie i powabne i wszystkie z długimi nogami i rozbudowane z przodu. Albo autorka ma kompleks małości, albo ja nie wiem... :))) każda prawniczka u pani Świst ma mega gabaryt. I nie wierzę też w to, że wszystkie prawniczki do brzytwy intelektualne. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że wiele z nich to po prostu zwykli przeciętniacy, kończący prawo siłą rozpędu, na przeciętnych stopniach i zajmujący się potem całkiem przeciętnymi sprawami, a nie kombinowaniem, jak w majestacie prawa wypuścić gangusa na wolność nie udowadniając mu niczego.
Zasadniczo wolałabym ludzi mniej cukierkowych ludzi w mniej różowym świecie.
Trzecia sprawa: akcja powieści toczy się bardzo współcześnie. Współcześnie niemal co do dnia, ale zakończenie dzieje się w przyszłości: jedno we wrześniu 2022, a drugie w czerwcu 2023... a takie przewidywanie przyszłości to już bym panu Jackowskiemu zostawiła, nie tworzyła własnych przypuszczeń bo to już trąci fantastyką. Nikt nie wie, co się wydarzy jutro, a Paulina Świst sięgnęła aż do czerwca przyszłego roku... Nawet jeśli podobał mi się kierunek finału, w jaki poszła autorka, to nie podobał mi się fakt takiego wybiegania w przyszłość.
Jak zwykle plus za tło muzyczne, humorystyczne dialogi i niebanalne porównania.