„(…) najtrudniejszy dystans do przebycia, to dystans do siebie”.
Aleksandra Krasa po rozwodzie rodziców przeprowadza się z matką do Krakowa. Nie jest zadowolona ani z przeprowadzki, ani z konieczności zmiany szkoły, w której od początku nie czuje się dobrze. W końcu jednak zaprzyjaźnia się z grupą rówieśników i dzięki tej znajomości Ola wchodzi w świat, jakiego wcześniej nie znała: kolorowa, podrasowana rzeczywistość skupiona wokół social mediów, alkohol, narkotyki, pierwsze miłości i młodzieńcze wybryki. Konsekwencje nowego życia Oli będą jednak dramatyczne w skutkach.
„Fotoplastikon” to dla mnie bardzo udane czytelnicze wejście w 2024 rok. Autor po raz kolejny skonstruował porywającą fabułę tym razem osadzając ją w środowisku licealistów – młodych ludzi, którzy bawiąc się w dorosłość ukrywają własne kompleksy. Bardzo przypadł mi do gustu ten wątek, który jest tak różny od dotychczas poruszanych przez Mariusza Kaniosa tematów. Mimo oczywistego tragicznego wydźwięku całej historii nie było tu typowego dla twórczości autora bestialstwa, a raczej skupienie się na warstwie psychologicznej. Bardzo dobrze pokazana została mentalność współczesnej młodzieży, sposoby, jakimi młodzi ludzie walczą o swój własny byt i wskazanie, że metody, które do tego wybierają, nie zawsze są odpowiednie.
Czytając powieść, z każdym zdaniem odnosiłam jednak wrażenie, że jej tytuł nie do końca koresponduje z treścią. Albo może inaczej: treść nie całkiem odzwierciedla tytuł i zamysł autora. Z okładkowego blurbu wynika, że tytułowy fotoplastykon ma nawiązywać do sztucznego, plastikowego, wykreowanego na potrzeby SM świata – taki „Fotoplastykon we współczesnym wydaniu” i to jest jak najbardziej fajne i zrozumiałe, tylko że w niewielkim stopniu wynika z samej treści. Owszem, przy końcu powieści, podczas uroczystości pogrzebowych, autor zamieścił akapit mający wyjaśnić ten problem, ale akurat ta powieściowa młodzież nie miała jakiegoś szczególnego przywiązania do telefonu, nie odnosiłam wrażenia, jakoby nie mogli się oderwać od Instagramów czy innych sociali, a przecież nieustanne trzymanie telefonu w dłoni, przysłowiowy nos w komórce, scrollowanie i przekopywanie internetu do dna jest typowe dla współczesnej młodzieży. W ogóle kwestie związane z internetem, SM, telefonami czy wirtualnym światem wcale nie były w powieści jakoś uwypuklone, a wręcz zdawały się marginalne. Ola Krasa prowadziła tradycyjny pamiętnik, w zeszycie zapisywała swoje myśli, w ogóle wydawała się średnio zainteresowana social mediami, nie podobało jej się, że jej koleżanka zamieszcza w internecie zdjęcie z wypadu do knajpy, itp. Wg mnie znaczenie tytułu najbardziej oddaje okładka, która zresztą jest jedną z ładniejszych, jakie ostatnio miałam przyjemność oglądać. W ogóle cała seria z Alicją charakteryzuje się ciekawymi okładkami… ale to tak na marginesie, natomiast à propos Alicji, to coś w tym tomie szanowna pani komisarz miała muchy w nosie… jakaś taka rozdrażniona była… Panie Mariuszu, może by kobietę lekko wyprostować, bo irytująca się robi :))) ale nie mam nic przeciwko, aby prokurator Michał Stróż pojawił się w innych książkach – bardzo fajna, ciekawa i zaangażowana w prowadzoną sprawę postać, i chętnie poznałabym go bliżej…
Zgłaszam również swój wewnętrzny sprzeciw na zakończenie, bo pewna bohaterka wyszła cało z tego wszystkiego, a uważam, że jeśli ktoś zasłużył na karę, to właśnie ona…