"Gerda wyglądała, jakby nigdy się nie martwiła. Kiedy w Lipsku opowiadała o swoich wyjazdach do Berlina, gdzie starcia były na porządku dziennym, lub gdy w Paryżu ogłosiła, że samotnie wybierze się do Hiszpanii, inni - nawet Capa - nie szczędzili jej rad. "Spokojnie" - śmiała się dobrodusznie. A gdy komuś wymknęło się: "Gerda, to nie zabawa", wpadała w okropną złość. Powinni przestać traktować ją jak dziecko, właśnie ją, która potrafiła prowadzić księgowość, w jednej chwili obliczała wymianę walut, do ostatniego feniga czy centyma pamietała ceny w sklepach, zawsze ze wszystkim sobie radziła.
- Mam głowę na karku osadzoną mocniej niż wy - mówiła. W dodatku była to twarda głowa.
Nie mogła nic z tym zrobić: od zawsze odznaczała się lekkością, w każdym sensie, również w przenośni". [s.82]
Wydawnictwo Prószyński i Ska umieściło na okładce "Fotografki" kilka informacji. Jedną z nich jest ta, że książką w 2018 została uhonorowana włoską nagrodą Strega. Druga, że mamy do czynienia z portretem Gerdy Taro, pionierki fotografii wojennej.
Otóż ta druga informacja wydaje mi się nieco zawężającą, choć pewnie szersze eksplanacje i tak nie zmieściłyby się na okładce. Książka Heleny Janeczek nie jest bowiem biografią, ani portretem jednej osoby. Jest... jest jak mandala sypana z kolorowego piasku, w której centrum rzeczywiście jest Gerda, ale która próbuje opisać wiele innych osób i zjawisk. Gerda Taro jest w centrum, owszem, bo przez nią i wobec niej pokazują się i ludzie, i wydarzenia, i historia lat 30. XX w., ale "Fotografka" nie jest jej portretem, to nie jest nawet jego szkicem. Bo Gerda się wymyka opisowi.
Co można o niej tak naprawdę powiedzieć?
Córka żydowskich kupców, uciekinierów z Polski. Filigranowa blondynka, nie mająca więcej niż 150 cm wzrostu. Lewicująca, niezależna, odważna uciekinierka z hitlerowskich Niemiec. Mało sentymentalna, szukająca siebie w Paryżu późnych lat 30, usiłująca przeżyć jako maszynistka, przepisująca na maszynie, co tylko się da. Fotografka, z zacięciem szukająca zleceń. Dziewczyna z leicą, nieustraszona w fotografowaniu hiszpańskiej wojny domowej. Kobieta, która zginęła pod gąsienicami czołgu i na której pogrzeb w Paryżu przyszły tysiące. Fotografka o genialnym oku, której prac raczej nie zobaczymy, bo większość z nich została zniszczona w wojennej zawierusze.
Taki obraz składamy z setek rozproszonych uwag, z wrażeń, z impresji osób, które Gerdę Taro znały i które o niej mówią. Nie, nie "mówią", raczej: które Gerdę w monologu wewnętrznym wspominają.
A jak to ze wspomnieniami bywa - myśli błądzą i nie zawsze pokazują to, co wspominający chciałby przywołać
Dzięki temu właśnie "Fotografka" Heleny Janeczek nie jest portretem fotografki. Jest skomplikowanym obrazem późnych lat 30 w Europie.
Za pośrednictwem trójki wspominających bohaterów powieści Janeczek stajemy się w jakiś sposób świadkami narodzin hitleryzmu i jego rozwoju. Widzimy Wielki Kryzys, obrazy aresztowań komunistów, rozwieszanie ulotek, spotkania w domach członków partii komunistycznej i normalne, zwykle życie na działce.
Z tymi obrazami lat 30. w Niemczech jesteśmy oswojeni, popkultura pokazywała nam je wielokrotnie, w serialach, filmach, w książkach.
Odczuwamy niepokój, kiedy podążamy śladem wspomnień i okazuje się, że Francja w latach 30. to także nie był raj, a już na 100% nie było tam tego, co dziś nazywamy "społeczeństwem otwartym". Tę nieładną stronę historii zauważamy rzadziej, zapatrzeni w tragedię II Wojny Światowej i w romantyczny, dualistyczny podział na "nas i tamtych".
Jeśli czyta się "Fotografkę" Heleny Janeczek, to rozumie się, że "tamci" nie różnią się specjalnie od "nas".
Janeczek pokazuje spory wśród lewicowców, wzajemne niechęci, nieustanne oskarżanie się o zdradę ideałów. Widzimy, jak żyli w Paryżu uchodźcy z Niemiec, z Węgier, z krajów ogarniętych szaleństwem faszyzmu. I obraz, który widzimy piękny nie jest. "Liberté, égalité, fraternité", czyli "wolność, równość, braterstwo", które na sztandary wyniosła Rewolucja Francuska, może były mottem Francuzów i Francji, ale wtedy - jak dziś - uchodźcy nie byli mile widziani. Usuwało się ich ze studiów, denuncjowano, deportowano.
Podobnie już po wojnie, w latach 60, "wolny świat", tzw. Zachód, nie był rajem.
"Doktor Chardack wielokrotnie powtarzał, że jest człowiekiem nauki i daleko mu do wszelkich wierzeń i praktyk religijnych, ale w końcu zrozumiał, że w Ameryce nie działało jego hasło z importu, podparte doświadczeniem wieków średnich. Nauka to nauka, przyznawali, ale wspólnota, w której się wychowujemy, nigdy nie będzie wspólnotą z konferencji w Kalifornii. Co miał odpowiedzieć: że wspólnota mogła istnieć bez poczuwania się do członkostwa w jakiejś kongregacji czy przynależności do jakiejś rasy?". [s. 71-72]
Ameryka opętana jest antykomunizmem, w Europie też lepiej nie przyznawać się do tego, że było się lewicowcem walczącym w hiszpańskiej wojnie domowej. Kto chciałby pamiętać, że żołnierzy republikańskich wsadzono we Francji do obozów jenieckich, a potem przekazano hitlerowcom? No kto? Kto chciałby wspominać włoski faszyzm i jego zbrodnie?
A bohaterka Heleny Janeczek przemyka w tle wspomnień jak barwny motyl
Nigdy nie jest taka sama. Zawsze się zmienia. Nawet nazwisko "Taro" nie jest tym, z którym się urodziła. Pohorylle, tak brzmiało jej prawdziwe nazwisko.
"Panna Pohorylle, obywatelka Polski, urodzona w Stuttgarcie, miała wojownicze skłonności, których Hitler wymagał od niemieckiej młodzieży: była zwinna jak chart, wytrzymała jak wyprawioną skóra, czasem twarda jak stal. Tyle że wytrwałość i hardość Gerdy brały się z czegoś innego - nie z jej wojowniczości. Żyć, nie patrząc na koszty, ale za wszelką cenę - tego Gerda pragnęła bardziej niż oni wszyscy razem wzięci. I rzeczywiście pokonywała przeszkody, które stawały na drodze do realizacji tego pragnienia, z takim impetem, że mogły ją powstrzymać jedynie gąsiennicę czołgu". [s. 146]
Zresztą jej ukochany i mistrz w sztuce fotografii także nie urodził się jako "Robert Capa", ale jako Andre Friedmann.
Gerda jest trudna do uchwycenia, niemożliwa do złapania, ale doskonale widoczna na szarawym tle trudnej rzeczywistości. Janeczek odtworzyła z fragmentów danych, z historii portret osoby, której można nie lubić, ale wobec której nie można być obojętnym. Jaka jest Gerda Taro?
Nie wiem. Nie potrafię jej opisać, wiem, jakie wrażenia mam na myśli, kiedy o niej myślę, ale jest, pozostała nieuchwytna. Najlepszy tym bohaterki, taki, który jest charakterem, a nie typem, dającym się zamknąć w jednym czy dwóch przymiotnikach.
"Fotografka" Heleny Janeczek jest książką bardzo włoską.
Jest coś w literaturze tego kraju, co sprawia, że się uśmiecham. Jest szeroka fraza, skomplikowana, wijąca się wokół samej siebie, niełatwa do śledzenia. Jest w "Fotografce" rozległość metafor, skłonność do dywagacji, jest umiłowanie opisu. Z jednej strony szczerze współczuję tłumaczce - Katarzynie Skórskiej, z drugiej serdecznie jej gratuluje dobrze wykonanej roboty. "Fotografka" Heleny Janeczek jest pięknie przełożona, ten przekład z włoskiego na polski to prawie dzieło sztuki.
"Fotografka" prostą książką nie jest
Po pierwsze - mamy do czynienia z mnogością bohaterów, którzy - jak sama Gerda - czasem zmieniają nazwiska. Są miejsca, są wydarzenia, które zmieniają się jak w kalejdoskopie.
No i jak to we wspomnieniach bywa - narracja nie jest liniowa. Mamy do czynienia z prawdziwą czasoprzestrzenią wspomnień - czasem jest rok 1932, czasem jest Łódź, czasem Wielki Kryzys, a czasem upalny Rzym. Zapchlone wyrko w Paryżu, sąsiaduje z zimą w Pirenejach. Piękne obrazy, ale wymagające od czytelnika uwagi.
Losy Gerdy, a raczej całego pokolenia, opowiadają w książce Janeczek trzy osoby
Przyjaciele fotografki: Willy Chardack, Ruth Cerf i Georg Kuritzkes. Wszyscy troje byli z nią blisko związani, byli jej przyjaciółmi lub miłościami, lub przelotnymi kochankami. Ciekawe jest to, że każdy z nich wspomina bohaterkę powieści Janeczek w drodze. Jakby to właśnie ruch aktywował pamięć o niej, bo ona sama przecież zawsze była w ruchu. Willy idzie po deser, jak to robi każdego tygodnia i wspomnienia atakują go na trasie jego rytualnego spaceru po Buffalo. Wyemigrował, jest naukowcem, a przeszłość wróciła, bo nieoczekiwanie zadzwonił do niego Georg. Jest rok 1960.
Georg jeździ po Rzymie swoją vespą, żar leje się z nieba, bo lato 1960 jest gorące i w Europie. On także jest naukowcem i także - jak Willy - może uznać, że odniósł sukces. Ale o młodości może rozmawiać tylko z kimś, kto jest w stanie pojąć pewne przeżycie pokoleniowe. A dla nich Gerda była takim przeżyciem.
Ruth wspomina Gerdę w roku 1938. Ona szykuje się do wyjazdu z Paryża do Szwajcarii, tam, gdzie będzie bezpieczna. Ostatnie dni przed wyjazdem spędza zastanawiając się, jak poinformować o swoim wyjeździe Roberta Capę, byłego ukochanego Gerdy, ciągle pogrążonego w żałobie po niej. I myśli o swojej byłej przyjaciółce, byłej współlokatorce.
Kiedy trójka przyjaciół wspomina Gerdę, w różnym czasie i różnym miejscu, fotografka już nie żyje. Każdy z bohaterów widzi ją inaczej, a czytelnikowi obraz bohaterki i tak wymyka się z rąk. Tak byśmy chcieli ją zaszufladkować, a nie da się! Jej życie prywatne, intymne także umyka prostym schematom. Jej myślenie? O, tu mamy kłopot, bo widzimy obraz Gerdy i jej działań odbitych od świadomości innych ludzi. Co myślała ona? To pytanie!
"Fotografka" Heleny Janeczek to bardzo dobra, niełatwa w odbiorze książka.
Ktoś, kto oczekuje prostej biografii - srodze się zawiedzie. Ktoś, kto chce odpowiedzi na pytanie "kim była Gerda Taro", także zamknie książkę z uczuciem niespełnienia. Ktoś, kto szuka niedopowiedzenia i półcienia - dostanie to, po co przyszedł.
Piękna książka, pięknie napisana, ale przedziera się przez nią raczej niż pożera. Czyta się ją szybko, ale długo rośnie w czytelniku, puchnie i zadaje własne pytania. Jak dobra książka robić powinna.