Zacznijmy od tego, że horror ekstremalny rządzi się swoimi prawami. Teoretycznie jest to podgatunek horroru, jednak w praktyce zestawianie czy porównywanie pozycji z tego podgatunku do klasycznych/typowych horrorów to jak stawianie filmów snuff w jednym rzędzie ze slasherami i filmami o zombie. Przecież i to i to - horror. A jednak - spróbujcie zatwardziałemu fanowi popularnego kina grozy dać do obejrzenia jakiś snuff - zapewne wyłączy po 3 minutach i w podskokach skieruje się do łazienki. Tak samo jest z literackim horrorem ekstremalnym! Uwierzcie mi - nie bez podstaw nazywa się on “ekstremalny”. “Folk” jest wręcz idealnym przedstawicielem tego niszowego podgatunku. Występują tu prawie wszystkie (bo zoofili brak) główne i najważniejsze wyznaczniki tego gatunku - są więc i sceny wyjątkowo makabrycznego okrucieństwa i przemocy i sceny pornograficzne (we wszystkich możliwych wariantach - od onanizmu przez seks oralny aż po seks analny) i w końcu najróżniejsze dewiacje seksualne (nekrofilia, akrotomofilia, cinepimastia, koprofilia żeby wymienić parę). Horror ekstremalny jest trochę jak wódka - ta ma wchodzić, nie smakować - a jak Ci smakuje to coś z Tobą nie tak. Tak samo jest z tym typem książek - one mają szokować i obrzydzać, a nie się podobać. A jak podoba Ci się czytanie o kopulowaniu ze zgniłym kadłubkiem - to cóż - chyba trzeba szukać telefonu do Tworek. “Folk” i szokuje i obrzydza - niejednokrotnie w czasie lektury wywołuje mdłości, a więc założenia podgatunku spełnia w stu procentach. Ok, to nie jest wybitna literatura, niektórzy pewnie nawet nazwali by ją grafomanią, ale jak już wspominałam tego typu książki trzeba rozpatrywać w zupełnie innych kategoriach. “Folk” to taka hardcorowa wersja “Teksańskiej Masakry Piłą Mechaniczną” na sterydach osadzona w polskiej scenerii. Pod względem wynaturzenia i bestialstwa polska rodzinka kanibali bije swoich amerykańskich ziomków na głowę.Jeśli w trakcie czytania tej krótkiej (ale niezwykle mocnej!) perwersyjnej powieści stwierdzicie, że jednak dla Was to za dużo i ją porzucicie - to może chociaż “Folk” w przyszłości posłuży Wam jako książka kucharska. “Artysta kuchni” Tadzio na kartkach powieści szczodrze dzieli się z czytelnikiem swoimi pomysłami na wykwintne potrawy. Smaczne pewnie też, gdyż jak to powiedział jego brat Poldek - “jak Ty coś upichcisz, to nie ma chuja we wsi”. Tylko pamiętajcie, żeby do “rosołku a’la Tadziu” zamiast mózgów i kończyn ludzkich lepiej użyć innego rodzaju mięsa (i nie psiego!). Słowem zakończenia - “Folk” to niesamowicie smakowita (ale wykwintną bym nie nazwała) uczta dla miłośników horrorów ekstremalnych, wrażliwsi czytelnicy niech z troski o swoje żołądki trzymają się z daleka.