Gdy w moje ręce trafiła książka "Troje" Sary Lotz poniekąd wiedziałam, że nie będzie to zwyczajna lektura. Przesyłka od wydawnictwa została zapakowana w czarną kopertę, co jest - przynajmniej dla mnie - dosyć nietypowe. Sama oprawa graficzna tej powieści jest na mistrzowskim poziomie, a musicie wiedzieć, że ja rzadko wspominam o tym aspekcie, chyba, że jest bardzo okropny i zaniedbany albo wręcz przeciwnie - przyjemny dla oka. "Troje" ma wszystko na swoim miejscu, a wydawnictwu należy się solidne uznanie. Okładka jest tajemnicza, intrygująca, widzimy na niej trzy czerwone paski, w których po dokładniejszym przyjrzeniu się można zauważyć twarze dzieci. Nad nimi widzimy przelatujący samolot. Czerń w połączeniu z czerwienią przykuwa wzrok, intryguje, a wraz z zawartością po prostu mnie oczarowała. Zdawkowy opis na tylnej okładce nie do końca naprowadza czytelnika na trop, z czym będzie musiał się zmierzyć, a to stwarza aurę pełną tajemniczości.
O czym właściwie jest ta powieść? Mianowicie pewnego - wydawałoby się - zwyczajnego dnia, 12 stycznia 2012 ma miejsce nie jedna, a cztery katastrofy lotnicze w różnych częściach świata. Tego jeszcze nie było, prawda? Ludzie są zaszokowani, nikt nie może w to uwierzyć, w końcu jak to możliwe, aby w tym samym czasie rozbiły się cztery samoloty? Na domiar tego opinię publiczną szokuje fakt, że z życiem uszło troje dzieci, praktycznie bez szwanku. I tak oto rodzą się plotki, komentarze, przypuszczenia - jakim cudem? Rozmaici ludzie prześcigają się w znajdowaniu coraz to różniejszych teorii, m.in wytłumaczeń poszukują w religii, jakoby ocalali symbolizowali Czterech Jeźdźców Apokalipsy. "Troje" to bardzo nietypowa książka, o czym zresztą wspominałam wcześniej. To "książka w książce". Fikcyjna pisarka Elspeth Martins tytułuje swoją powieść "Czarnym Czwartkiem", gdzie znajdują się analizy, rozmowy, teorie... wszystko razem wzięte związane z fenomenem trojga.
"Troje" jest na tyle realne, że w pewnym momencie po prostu musiałam wpisać w wyszukiwarkę frazę "Czarny Czwartek" i sprawdzić, czy aby coś takiego nie miało miejsca, chociaż to bezsensowne - przecież bym o tym słyszała. To pokazuje, że Sarah Lotz umie trafić do czytelnika swoją powieścią sprawić, że w którejś chwili zaczyna się zastanawiać, gdzie kończy się fikcja literacka a zaczyna prawda.
"Troje" to bez wątpienia nowość na rynku wydawniczym. Zarzucam pisarkom i pisarzom brak pomysłowości, ciągłe przerabianie tych samych motywów, tematów, tworzenie tych samych bohaterów i tak aż do znudzenia i w końcu czytam "coś", co nie do końca jest zwyczajną powieścią. "Troje" to raczej zlepek różnych informacji, faktów, rozmów czy uczuć. Oprócz tego czytelnik został uraczony bzdurnymi teoriami różnych ludzi, którzy uparcie analizują "Czarny Czwartek", szukają przyczyny czterech katastrof lotniczych i przeżycia z nich trzech dzieci. Niektóre przypuszczenia wywoływały u mnie szeroki uśmiech i skłaniały mnie do przemyślenia w rodzaju "co by było gdyby". Co by było gdyby to się naprawdę wydarzyło? Czy nasi dziennikarze, bloggerzy i generalnie społeczeństwo zareagowało by podobnie? Szczerze mnie ciekawi, czy wypłynęłyby wtedy tematy związane z kosmitami i religią. A przypuszczam, że właśnie by tak było, my, jako ludzie mamy uporczywą zdolność do analizowania spraw, których być może nie powinniśmy ruszać.
Powiedzenie, że "Troje" to zła książka byłoby nieprawdą. To przede wszystkim kontrowersyjne dzieło, a to, że obudziło we mnie mieszane uczucia wynika z faktu, że wcześniej nie czytałam nic, co by przypominało tę powieść. Ja sobie bardzo cenię oryginalność, a sam pomysł na fabułę zasługuje na uznanie. Pozostawiam do zdecydowania Wam, czy zapoznacie się z "Trojgiem".