Klejnot w czaszce to pierwszy z czterech tomów składających się na cykl Runestaffa, autorstwa wybitnego angielskiego pisarza Michaela Moorcocka, parającego się twórczością z pogranicza fantasy i science-fiction.
Książka jest przykładem 'łatwego' fantasy, gdzie nie mamy do czynienia z tysiącami nazw własnych i imion, gdzie czytelnik nie musi borykać się zapamiętaniem licznych wątków pobocznych, które zniekształcają prostolinijność fabuły.
Historia Klejnotu w czaszce osadzona jest w post-apokaliptycznym świecie, odległej przyszłości, gdzie nauka i magia współwystępują, a największym istniejącym złem jest królestwo Granbretanu (Wielka Brytania; inne liczne nawiązania geograficzne również się pojawiają; jest i polski wątek!), chcące podbić całą Europę. W powieści poznamy losy hrabiego Brassa i jego córki Yisseldy, których historia stanowi początek książki. Następnie zaś dane nam będzie zapoznać się z postacią Doriana Hawkmoona, przywódcy rebelii w Koln, który zostaje schwytany i przewieziony do Londry - stolicy Mrocznego Imperium, gdzie dostaje ultimatum - jeżeli porwie Yisseldę i przywiezie ją do Królestwa, jego zbuntowana prowincja stanie się wolna od nacisków i ataków ze strony Granbretanu. Żeby jednak nie było zbyt łatwo i Dorian nie mógł przypadkiem uciec niwecząc cały plan, do jego czoła zostaje przymocowany Czarny Klejnot, który niczym współczesna kamera, będzie na bieżąco przekazywał do Londry wszystko to, co widzi Hawkmoon. Jakakolwiek próba ucieczki czy kombinatorstwa skończy się pochłonięciem mózgu Doriana przez owo czarne świecidełko. Wobec takiego stanu rzeczy nasz główny bohater przystaje na propozycję władz Granbretanu. Co jednak, jeżeli nasz 'hiroł' nieoczekiwanie dostanie pomoc, od osoby, od której się tego nie spodziewa? A co jeżeli pomiędzy Dorianem i Yisseldą pojawi się uczucie?
Wiele jest opinii o tym, iż Klejnot w czaszce jest słabą literaturą fantasy, stojącą daleko w tyle za współczesnymi dokonaniami w tej dziedzinie. No cóż - moim zdaniem, powieść wydana po raz pierwszy w 1967 roku może wydawać się niezbyt oryginalna i mało poruszająca w porównaniu z dzisiejszymi, niezwykle rozbudowanymi cyklami fantastycznymi. Nie należy jednak zapominać, iż Moorcock był jednym z pionierów tak zwanej Nowej Fali, która starała się zmienić oblicze fantasy i science-fiction, rzucając je bardziej w stronę humanizmu. Ze swojej strony mogę napisać, iż powieść mnie zaintrygowała i z pewnością przeczytam pozostałe tomy z cyklu o Runestaffie. Polecam to samo wszystkim, którzy szukają prostej literatury fantasy, która nie wymaga od czytelnika zbytniego ruszania mózgownicą.
Recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://sniacy-za-dnia.blogspot.com