Ostatnia z ostatnich...
"Podczas gdy ja byłam jego trzynastym grzechem, Nathaniel Shey stał się moim pierwszym powodem, by na nowo pokochać świat."
To chyba będzie najbardziej sentymentalna i nietypowa recenzja, ze względu na to, że opiszę krótko wszystko co sie działo odkąd pierwszy raz sięgnęłam po tą historię, bo to od Hell zaczęła się moja przygoda z książkami.
Kiedy przeczytałam pierwszą część historii Vic i Nathaniela jeszcze na wattpadzie wiedziałam, że po jakichś pięciu latach będzie miała ona dla mnie tak wielkie znaczenie, czekanie na rozdziały, spaces Kasi i powracanie do tego uniwersum... Teraz, gdy skończyłam ostatnią rundę ich historii mogę śmiało powiedzieć, że jakiś rozdział w moim życiu się zamknął. Może to zabrzmieć dziwnie, ale ta historia uratowała mnie, kiedy miałam gorszy dzień wracałam do Culver City i na moment mogłam poczuć się jakbym była w 2016 zaraz obok głównych bohaterów. Przez to, gdy skończyłam siódmą rundę nie mogłam się pogodzić z tym, że czas ruszyć dalej, jednak kiedy wyobrażam sobie dzieciaki z Culver City nie widzę bogatych i dorosłych ludzi, tylko młodych, nierozsądnych, często narwanych ludzi. Runda finałowa ma dla mnie ogromne znaczenie, jest pięknym zwieńczeniem historii Vic i Nate'a.
Skupiając się jednak na samej rundzie finałowej muszę powiedzieć, że jest ona najromantyczniejsza, najsmutniejsza i właśnie to czyni ją tak wyjątkową, jest niezwykłą w swojej prostocie i tak różna od poprzednich części. Miłość możemy znaleźć praktycznie na każdej stronie, a Nathaniel i Victoria dostają czas, na który zasługiwali. Historia dzieciaków z Culver City nie jest prosta, ma pełno wzlotów i upadków, są momenty tragiczne, ale i momenty ogromnego szczęścia, przy czytaniu płakaliśmy ze szczęścia, nostalgii lub... smutku. Klimat Hell jest jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny, niezapomniany...
"— Mówi, że jesteś krzykiem — odpowiedział niezrażony Enzo, a
następnie spojrzał na mnie. — A ty ciszą.
(...)
— Prababcia mówi, że krzyk i cisza zdarzają się rzadko — tłumaczył Enzo, chyba też nie do końca rozumiejąc paplaninę staruszki. Ta, nie przejmując się naszymi minami, dalej coś mamrotała. — Bardzo rzadko, bo krzyk pasuje do krzyku, a cisza do ciszy. Raczej się nie zdarza, aby krzyk i cisza połączyły się i nie wybuchły. Są razem zbyt potężne, aby trwać przy sobie w harmonii. Dla niej jesteście niesamowitym zjawiskiem."