Minęło już trochę czasu od kiedy przeczytałam "Święte gry", ale nadal jestem pod wielkim wrażeniem. Oraz bardzo się cieszę, że najpierw przeczytałam, a potem obejrzałam serial, bo nie ma on z książką wiele wspólnego.
Magia wielkiej literatury polega na tym, że opisując wydarzenia pozornie błahe przekazuje coś znacznie więcej. W "Świętych grach" punktem wyjścia jest zasadniczo banalna historia policyjna. Był sobie człowiek, który został gangsterem. Był sobie policjant, który go ścigał. Klasycznie. Tylko że po hindusku, czyli zupełnie inaczej, bo w zupełnie innych warunkach społecznych, które Vikram Chandra odmalował nader pieczołowicie. Mamy tu cały przekrój współczesnego Mumbaju, od absurdalnie luksusowego życia gwiazd Bollywood (Chandra wie o czym pisze, ma liczne powiązania z indyjskim przemysłem filmowym) po skromne warunki, w jakich żyją szeregowi policjanci (z naszej perspektywy powiedzielibyśmy, że to granica biedy, ale najwyraźniej w Indiach standard jest inny).
Wspominałam, że historia kryminalna sama w sobie jest dość banalna? Tak, przed chwilą. A pisałam, że książka w wersji ebooka ma 1000 stron z okładem? Jeszcze nie. No to nadrabiam. Jak to się stało, że taka historia zajęła aż tyle miejsca? Pewnie jest nudno i rozwlekle? Ano, wcale nie, ponieważ wątek kryminalny jest sukcesywnie spychany na dalszy plan, na rzecz zupełnie innych spraw. Pojawiają się wątki obyczajowe, religijne, historyczne i polityczne. Watki poboczne są rozbudowane i wzbogacają fabułę. W retrospekcjach ukazano między innymi dramat Sikhów, którzy po zakończeniu epoki kolonialnej zostali zmuszeni do ucieczki z Pakistanu. Szczerze poruszył mnie wątek ciotki Sartaja, który jest pryzmatem, przez który ukazano złożoność tamtych czasów i losów ludzkich.
Dużo miejsca w książce zajmują wątki związane z korupcją w Indiach i powiązaniami między polityką a przestępcami i sytuacją społeczną biedniejszych mieszkańców Mumbaju. To dość niesamowita lektura dla "białego człowieka", choć po prawdzie przypuszczam, że nasza rzeczywistość wcale nie jest odległa od tej hinduskiej.
Wiem, że wielu czytelników narzeka na to, że w tłumaczeniu zachowano dużo hinduskich terminów. Dla mnie nie było to absolutnie żadnym problemem, wręcz pomogło mi wczuć się lepiej w klimat (ale ja nie jestem obiektywna, ja łyknęłam Vatrana Auraio na dwa posiedzenia). W każdym razie, ostrzegam, dużo tam wtrąceń w hindi, jedne łatwo zrozumieć z kontekstu, do innych trzeba przeprowadzić odrobinę researchu.
Muszę zastrzec, że gdyby książka nie była tak znakomita literacko, to niektóre wątki bardzo łatwo byłoby uznać za przerysowane i absurdalne, jednak w wykonaniu Chandry wszystko spina się w prawdziwie epicką powieść ("epicki" można tu rozumieć zarówno klasycznie, jak i nowocześnie, a angielska). To jedna z nielicznych współczesnych książek, które nawiązują do najlepszych tradycji powieści.
Polecam bardzo.