"Wstyd" to trzeci, a zarazem ostatni tom trylogii autorstwa Rachel Van Dyken. Trylogii, która już od pierwszych stron skradła moje serce. Jej poprzednie części to: "Utrata" oraz "Toxic". Czytelnicy poznali już losy Kiersten i Wesa, Gabe'a oraz Saylor, a teraz nadszedł na opowieść Lisy i Tristana... Zapraszam do przeczytania mojej recenzji, która zapewne będzie tak samo emocjonująca, jak sama lektura tej książki.
Lisa na zewnątrz wydaje się być kompletnie kimś innym, niż wewnątrz. Na co dzień nosi maskę, za którą skrzętnie ukrywa swoją mroczną przeszłość. Przeszłość, o której nie może zapomnieć, nieważne jak mocno się stara i która wciąż powoduje u niej uczucie wstydu. Tristan dla świata zewnętrznego również udaje kogoś, kim nie jest. Ścieżki tych dwojga krzyżują się... I nic później już nie jest takie samo.
Nie mogę uwierzyć, że to już ostatni tom serii Zatraceni. Mam wrażenie, że całkiem niedawno temu przeczytałam "Utratę" i z miejsca się w niej zakochałam. A tymczasem już jestem po lekturze finału... Jeśli miałabym porównywać wszystkie te trzy części i w jakiś sposób je wyróżnić, to powiedziałabym, że pierwszy tom podobał mi się zdecydowanie najbardziej. Miał w sobie dużo humoru, a także i jego fabuła oraz oczywiście Wes najbardziej skradli moje serce. Jedna to, że do "Utraty" pałam największą sympatią, nie znaczy wcale, że ujmuję tym na znaczeniu kolejnym tomom. "Toxic" okazało się dla mnie najbardziej zaskakującą częścią. Dużo było w niej niewiadomych, a także i chyba trochę więcej powagi. Co się tyczy "Wstydu"... Wywołał on we mnie zdecydowanie najwięcej słodko-gorzkich emocji. W czasie lektury tego tomu nie mogłam przestać współczuć Lisie, a także jednocześnie podziwiać jej niesamowity heroizm.
Jako, że "Wstyd" jest ostatnią częścią, to po prostu muszę wspomnieć o zakończeniu oraz o samym epilogu. Końca czytelnik bez trudu może się domyślić, ale i tak wywołuje ono szeroki uśmiech na twarzy czytelnika. A także i radość, że ci bohaterowie, którzy tak wiele przeszli, mogli się doczekać szczęśliwego zakończenia. Jeśli chodzi o epilog... Rzadko płaczę przy książkach, ale jednak "Wstyd" wywołał u mnie podejrzane pieczenie w oczach. Jedno muszę przyznać Rachel Van Dyken - świetnie się spisała tworząc ostatnie zdania swojej trylogii. Naprawdę, musicie je przeczytać, żeby wiedzieć o czym piszę. Mówi się, że słowa mają siłę i w przypadku tej pisarki okazało się to racją. Jej słowa zdecydowanie mają w sobie moc...
Rachel Van Dyken stworzyła bohaterów, którzy są do bólu prawdziwi, którzy sprawiają wrażenie, jakby zostali wręcz żywcem wyrwani z rzeczywistości i umieszczeni na kartach powieści. Oni przemawiają do czytelnika, sprawiają, że można się z nimi bez problemu utożsamić. Wykreowane przez nią postacie są po po prostu realne, mają swoje wady i swoje problemy. To właśnie aspekt, za który tak bardzo pokochałam tą serię. Dodajcie do tego ciekawe pomysły na fabułę oraz wartką akcję i macie przepis na świetne książki, od których po prostu nie można się oderwać. "Wstyd" ma równie interesującą fabułę, co poprzednie części. Muszę przyznać, że to, co przeszła wzbudziło we mnie autentyczne przerażenie. Ciężko postawić się w miejsce tej dziewczyny i zrozumieć piekło, przez które musiała przejść.
"Wstyd" to idealne zakończenie świetnej trylogii, która trafi do każdej osoby będącej skrycie romantykiem. Gwarantuję, że nie sposób nie zakochać się Zatraconych... Z pewnością jeszcze nieraz wrócę do tego cyklu, a tymczasem Wam gorąco doradzam jego lekturę!