Ruth to psycholożka, która pomaga innym układać życia, choć jej własne się rozpada. Podejrzewa, że mąż chce się z nią rozstać, sama nie jest pewna, czy to nie właśnie tego chce, a widok małych dzieci niezmiennie sprawia jej ból. Nie chce walczyć o małżeństwo, chce o nie walczyć, nie ma siły myśleć o swojej sytuacji, ciągle o niej myśli.
Pen to nastolatka, która zamiast do szkoły, idzie na protest klimatyczny. Miejsce pełne ludzi, czyli miejsce niebezpieczne dla jej równowagi psychicznej. Idzie tam nie jedynie dla dobra planety, ale też by udowodnić sobie, że nie różni się od innych. Że spektrum autyzmu jej nie definiuje, że zakochanie w przyjaciółce musi skończyć się wspólnym szczęściem.
Losy tych dwóch bohaterek splatają się jedynie nieznacznie, niewinnie, w sposób bez większego znaczenia. Łączy je jednak to, że obie przeżywają jeden z najtrudniejszych dni ich życia, który to ma zmienić wiele, bo od działań w nich podjętych zależeć będzie dalsze funkcjonowanie w najważniejszych dla nich relacjach.
„Niektóre słowa sprawiają, że miękniesz i czujesz się kochana, inne ranią i niszczą.“
Emilie Pine o emocjach pisze w sposób, który przeszywa moje serce. Z obiema bohaterkami wiele mnie dzieli, a jednak każdej doświadczenia wydają się w pewnym stopniu bliskie moim własnym. Bo przecież też kiedyś się czegoś boję, też muszę podejmować decyzję, też popełniam błędy. A tyle wystarczy, by poczuć z nimi głęboką więź, gdy ich myśli ujęte są w piękne słowa. Słowa ujęte zgrabnie, przejmująco. Tak, jakby dla autorki, nie było problemu w ujmowaniu emocji w zdania. Nawet tych najtrudniejszych. Jakby za pomocą języka nie było niczego, czego nie mogłaby uchwycić. Jakby sprawowała nad nim pełną kontrolę. Opisy stanów emocjonalnych, opisy wrażeń psycho-somatycznych, opisy codzienności... To moc tej powieści. Pine połączyła historie dwóch skrajnie równych bohaterek i udowodniła, że stworzenie ich w jeden książce ma sens. Że tak różne życia pełne są podobnych mechanizmów, podobnych okoliczności. A od tego łatwo wrzucić tam jeszcze czytelnika. Tak czuję. Tak chcę myśleć, gdy patrzę na tekst z perspektywy kogoś, kto poznał go już całego.
Po esejach Emilie Pine wiedziałam. Wiedziałam, że to autorka mojego serca. Osoba, która uchwyci wszystko, co sama nie jeden raz czuję, ale czego nazwać nie potrafię. Teraz tylko to potwierdziła i oznajmiła, że jej powieści potrzebuję równie mocno co jej esejów. Że jej słowa są dla mnie ważne.
przekł. Olga Dziedzic