Tytuł, a zwłaszcza piękna i ujmująca okładka pozwoliły mi sądzić, że zawartość tej niepozornej książeczki jest sielsko – anielska, coś w stylu Gosiąrowskiej lub Kordel. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że autorka posłużyła się stereotypem bardzo często wykorzystywanym ostatnio w literaturze. Zdradzona i porzucona kobieta, która nie potrafi sobie poradzić z problemami życia codziennego, ucieka na wieś, aby szukać szczęścia i spokoju. Jakie było moje zaskoczenie, gdy wkrótce okazało się, że to jedyny schemat w tej powieści, bo to zupełnie inna historia niż oczekiwałam. Nie jest to pozytywna lektura ze szczęśliwym zakończeniem, gdyż w ładną okładkę została ubrana opowieść o postaciach pokaleczonych bardziej lub mniej przez życie, napisana specyficznym językiem, mroczna i tajemnicza.
Autorka napisała powieść niełatwą w odbiorze o ludzkim nieszczęściu i prawdziwym gorzkim życiu, opisując bez koloryzowania wiejskie życie takim, jakim jest. Wszystko w tej historii wydawało mi się brzydkie, począwszy od głównej bohaterki, a na miejscu akcji skończywszy. Nie byłam w stanie polubić bohaterów, którzy nie są dobrzy i ranią się wzajemnie, a swoim irracjonalnym postępowaniem wywoływali jedynie moją irytację zamiast współczucia.
Ogólnie także nie przypadł mi do gustu nieprzemyślany moim zdaniem podział na trzy części i niedokończone wątki. Natomiast motyw listów z przeszłości, które odkrywają przed Beatą rodzinne tajemnice, pozwalając poznać historię swojej babki, był strzałem w dziesiątkę. Myślę, że jest to najlepsza część książki i gdyby autorka poświęciła jej więcej uwagi, wyszłoby to powieści na dobre.
Dzięki tym listom poznałam, jakie trudne życie wiodło się w okresie wojennym i powojennym. Zaimponowała mi Barbara silna i doświadczona przez los kobieta, która wiernie trwała u boku niekochanego męża. Nie złamały jej ani głód czy wszechobecność czyhającej śmierci. Zupełne przeciwieństwo Beaty, wiecznie płaczliwej i użalającej się nad swoim losem, która nie potrafi poradzić sobie z faktem, iż porzucił ją mąż.
Zakończenie zupełnie mnie rozczarowało i zostawiło niedosyt. Przypuszczam, że to celowy zabieg Olszanowskiej, bo żeby tak zakończyć historię, trudno mi sobie wyobrazić. Ja już wiem, że istnieje kontynuacja "Listów … ", którą autorka napisała rok później, więc zamierzam niezwłocznie się z nią zapoznać.
Podsumowując, Agnieszka Olszanowska w zalewie cukierkowatej literatury stworzyła coś oryginalnego. Pomimo niedociągnięć "Listy z dziesiątej wsi"to realistyczny tekst, bardzo emocjonalny, pełny smutku i cierpienia, opowieść o dramatach dnia codziennego. Dla Olszanowskiej jest to debiut, bo dotychczas pisała książki dla dzieci i felietony a tutaj dała poznać się, jako autorka powieści obyczajowej do bólu prawdziwej w swoim przekazie.
Czytając, takie historie zastanawiam się, ile tajemnic tych nieodkrytych kryje się w przeszłości moich bliskich, czy naprawdę wszystko o nich wiem? Myślę, że nie podzielili się wszystkimi swoimi przeżyciami i skrywali je głęboko w sercu, a mogłyby posłużyć za kanwę nie jednej powieści.
„ […] dziesiąta wieś jest tam, gdzie idziemy bezwiednie, bez zastanowienia. Tylko po to by stracić głowę, serce i spokój „