Kolejny rok na farmie Diddly Squat — pomysłu na życie Jeremy'ego Clarksona, który zasłynął miłością do samochodów, ciętym humorem i lekkim piórem. Po karierze w „Top Gear“, w trakcie prowadzenia teleturnieju „Who Wants to Be a Millionaire?“, nieustająco będąc dziennikarzem... Założył gumiaki i ruszył w pole. Dosłownie. Mówił już o tym w zbiorze felietonów „Diddly Squat. Rok na farmie“ i mówił w programie „Clarkson's Farm“, a teraz opowiada dalej.
O batalii z chwastami, nieudanych pomysłach na uprawy czy zmianach klimatu, jakie mocno działają na rolnictwo. O kłopotach z krowami, uprzykrzaniu życia przez borsuki czy rozterkach natury moralnej, gdy chodzi o różne gatunki zwierząt. O trudach budowania własnego domu, batalii, by otworzyć restaurację czy litaniach ku czci brytyjskiego mięsa. O biurokracji, brexicie czy geopolityce.
Nie zawsze się z Clarksonem zgadzam w poglądach, ale nie muszę myśleć jak on, by odczuwać przyjemność ze spędzonego w jego towarzystwie czasu. Od lat mi to udowadnia. Pisze z humorem, preferuje formę krótkich felietonów, a ilość jego pomysłów nigdy nie maleje. Z kpiną stawia czoła biurokracji oraz klęskom żywiołowym, a jego uwagi odnośnie codzienności niejeden raz wywołały mój głośny śmiech.
Tylko. Nie mogę się nadziwić tego, że Clarkson uchodzi za farmera, dla którego ekologia jest ważna, a tymczasem kwestionuje całą jej gałąź nauki. W dodatku jego kontrargumenty są... Hm. Głupiutkie. Jak typowego starszego gościa, co nic nie wie, ale jednocześnie jest przekonany, że wie lepiej. I okej, Clarkson ma taki styl bycia, wiele razy się na tym przejechał, a ja lubię go na tyle, że tylko wywracam oczami z uśmieszkiem, gdy znowu się z tym spotykam (czy to w jego felietonach, czy programach), ale niejednego to odrzuci. To ten człowiek, co kpi z innych oraz z siebie, nikogo nie oszczędza, a czasami w tym wszystkim zaciera mu się granica. Mial potencjał, by zostać chamskim standuperem, a postawił na dziennikarstwo. Ale Clarkson jako farmer to człowiek bardziej stonowany. Na jego standardy, oczywiście.
Co do typowych kontrowersji wokół autora: Tym razem nie napisał nic o strzelaniu do ludzi, skupił się na chęci mordowania borsuków. Prawie nie wspominał o Niemczech, a za to już w ogóle nie rzucił niczego o Hitlerze. Nie obrażał nikogo problemów natury zdrowia psychicznego. Nie rzucił niczego rasistowskiego, ale za to jego komentarze odnośnie społeczności LGBTQ+ można odczytywać na wiele sposobów. Nie napisał nic o Meghan. Obrażał za to członków Partii Liberalno-Demokratycznej, wegetarian czy ekologów. W ptakach nie widział istot żywych, marzył o mordowaniu borsuków, a poglądy popierał wydumanymi dowodami, z którymi żadna nauka by się nie zgodziła.
A wspominam o tym, bo choć Clarksona lubię, to wiele komentarzy nie zamierzam mu wybaczyć ani o nich zapomnieć. Nasza hate-love relacja tego wymaga.
„Diddly Squat. Tylko krowa zdania nie zmienia“ to jedna z najlepszych komedii, choć komedią jako tako nie jest. Bo przecież to tylko (aż) krótki zbiór felietonów o codzienności na gospodarstwie z perspektywy kogoś, kto został farmerem i nie do końca sobie z tym radzi. Takie książki to ogrom dobrej zabawy. Jest trochę za krótka, Clarkson trochę się powtarza i dało się wycisnąć z tematu więcej, ale stanowi przyjemną lekturę.
przekł. Michał Jóźwiak