Powieści mające w tytule słowo tajemnica zawsze na swój sposób mnie intrygują. A gdy znajdę informację, że historia została oparta na faktach, to nie potrzeba mi lepszej zachety. Dlatego też na powieść Zuzanny Śliwy "Tajemnica Alei Klonowej" zdecydowałam się właściwie bez namysłu. Sięgnęłam po tę książkę w ramach jednego z wyzwań czytelniczych, a teraz nadeszła pora aby podzielić się wrażeniami z lektury.
Przenosimy się do kwietnia 1944 roku. Malutka, około dwu miesięczna dziewczynka otulona w grubą, miękką poduchę zostaje wyrzucona przez matkę z transportu do Auschwitz. 16 - letnia Agnieszka - łączniczka AK znajduje dziecko przy kolejowym nasypie i postanawia się nim zaopiekować. Aby nie wzbudzać podejrzeń rodzina decyduje się sfałszować dokumenty, według których to Agnieszka jest matką małej Zosi, a ojcem nieżyjący już sąsiad i kolega - partyzant AK. Od tego czasu życie młodej dziewczyny całkowicie się zmienia. Przez cały czas musi żyć z ciężkim brzmieniem tajemnicy, którą na łożu śmierci postanawia podzielić się z Zuzą - swoją przyjaciółką. I to właśnie Zuzanna od samego początku jest narratorką tej opowieści.
Historia ta wydarzyła się naprawdę i posłużyła autorce za główny wątek tej powieści. Do wydarzeń wplecione zostały też losy rodziny Klonowskich, która od pokoleń zamieszkuje swój rodowy majątek w okolicy Jarosławia. Tytułowa aleja Klonowa to miejsce szczególne dla członków rodu, miejsce, które zbliża do siebie rodzinę i jednocześnie miejsce, z którym wiąże się tajemnica. Osadzenie fabuły na prawdziwych wydarzeniach, które rozegrały się nocą w kwietniu 1944 roku było rewelacyjnym pomysłem. Mogła powstać z tego naprawdę wspaniała opowieść, a tymczasem nie do końca się to udało, potencjał nie został wykorzystany. Gdzieś po drodze wkradł się chaos, wydarzenia rozmienily się na drobne i powieść zatraciła swój urok. Autorka sięga po mnóstwo dygresji, przemyśleń, odbiega od głównego tematu i w konsekwencji pojawiają się liczne przeskoki. Znaczącą rolę w tej historii odgrywają wspomnienia. Czasem są one bardzo smutne, dramatyczne, a innym razem wprowadzają element humoru. Za mało w nich jednak emocji, co sprawia, że czujemy pewien niedosyt.
Jeśli ktoś oczekiwał kolejnej wojennej historii mocno zakorzenionej w realiach lat 1939-1945 i oddającej klimat tamtych dni, to niestety w tej książce tego nie znajdzie. Autorka skupiła się przede wszystkim na codziennym życiu bohaterów, na dorastaniu małej Zosi oraz na tajemnicy, która związała ze sobą na zawsze cztery osoby.
Szczerze mówiąc nie bardzo wiem, jak mam ocenić tę książkę. Na pewno nie jest to historia jakiej się spodziewałam. Z drugiej strony fakt wyrzucenia dziecka z pociągu aby uratować je od śmierci w obozie zagłady to sprawa nie podlegająca żadnej ocenie. Żałuję, że autorka nie skupiła się przede wszystkim na wspomnieniach i nie zaoferowała nam większej ilości emocji oraz wzruszeń. Język powieści jest bardzo nierówny. Z jednej strony mamy tu poetyckie wręcz opisy, a z drugiej lekki chaos w wypowiedzi, przesłodzone dialogi, rażące wręcz zdrobnienia nie pasujące do dialogów dorosłych ludzi.
Cieszę się, że zdecydowałam się na tę opowieść, która mimo swoich licznych niedoskonałości na pewno zostanie w mojej pamięci.