"Hegemon Apopi" to pierwszy tom serii "Córa Lasu" J. K. Komudy - i mam wrażenie, że ten tom jest takim... prologiem do całości. Zapoznajemy się tutaj ze światem, z bohaterami, ale w gruncie rzeczy nie wiemy jeszcze dobrze o co chodzi, do czego to wszystko prowadzi... i przyznać muszę, jestem bardzo ciekawa, jak się to dalej potoczy. Ale po kolei!
Pierwszą rzeczą, o której muszę wspomnieć, jest świat przedstawiony. Jest po prostu piękny! Kiedy wyobrażałam sobie te wszystkie lokalizacje... ahh! Nie często zdarza mi się tak zachwycić wyglądem miejsc, jednak kraina, do której przenosi się Apopi tak bardzo trafia w moje gusta, że nie jestem w stanie przejść obok tego obojętnie. Lokalizacje, te wszystkie zwierzęta, ich relacje z elfami i sama społeczność elfów... coś cudownego. Ogromnie spodobało mi się przedstawienie tej rasy w "Hegemon Apopi" - był to taki miks elfów Tolkiena, Maas i Holy Black - moglibyście powiedzieć mieszanka wybuchowa, i faktycznie, ale w bardzo pozytywny sposób. Coś oryginalnego i przykuwającego uwagę. Ich relacja z naturą, poglądy na świat, życie, sztukę... Na ich poglądy o rasie ludzkiej też narzekać nie mogę - w gruncie rzeczy się nie mylą.
Kolejną rzeczą, która najzwyczajniej w świecie mnie zachwyciła, była główna bohaterka. Pewnie, nie grzeszy ona rozumem, ale... nikt nie jest idealny. A jej reakcje na wszystko co jej się przydarzało były po prostu świetne. Tak realne... w końcu ktoś, kto nie przyjmuje porąbanych (w ich standardach z innego świata, innych realiów i konwenansów) akcji jakby był to chleb powszedni, tylko razem z czytelnikiem zapyta "Co tu się właśnie, kurwa, odjebało?!"!
Bo Apopi to dziewczyna... prosta, która ze swojego zwyczajnego życia przez czysty przypadek została nagle wciągnięta do intryg zupełnie odmiennej społeczności. I choć z jednej strony brakowało mi jakichś gierek z jej strony, by została wilkiem w owczej skórze, tak z drugiej... podobała mi się jej upartość i przekora. Momentami nieco narzekałam na to, że nie uczy się na błędach, kopie pod sobą dołki, za grosz u niej instynktu samozachowawczego, ale po jakimś czasie doszłam do wniosku, że... w sumie dlaczego miałaby zachowywać się inaczej? Nie pisała się na nic z tego, co jej się przydarzyło, wbrew woli wyrwano ją z jej życia... czemu nie zasiać trochę zamętu? Niech pożałują, my nie mamy nic do stracenia...
Pozostali bohaterowie również są niczego sobie, jeszcze nie poznaliśmy ich bardzo dogłębnie, ale jestem pewna, że wraz z rozwojem historii i oni więcej kart odsłonią, zdają się być naprawdę ciekawi i przemyślani. Najbardziej czekam aż przyjdzie mi lepiej poznać Shiro - jest to taka... bogata podróbka Thranduila(🥵) z "Hobbita". Wiecie, do oryginału wciąż mu daleko, ale jak się nie ma co się lubi...
Tak jak już wspomniałam na początku, "Hegemon Apopi" wydaje się być zaledwie prologiem do całej historii, dlatego ciężko mi tutaj mówić o fabule. Była przyjemna, wciągająca, ale nic konkretnego nad czym można by się rozwodzić. Zupełnie mi to jednak nie przeszkadzało, w książce działo się dużo i działo się mocno, uśmiech (czy też raczej wyszczerz) nie schodził mi z twarzy przez prawie cały czas, dawno się tak nie uśmiałam podczas lektury! I pewnie, nie jest to pozycja idealna, mam do niej parę "ale", są to jednak tak małe rzeczy, że nawet nie chce mi się o nich wspominać.
Bawiłam się po prostu świetnie i szczerze polecam. Jest to historia oryginalna, wciągająca i z potencjałem, czekam niecierpliwie na kolejne tomy, bo coś czuję będzie to jedna z moich comfort series.
A tak btw, tak, tytuł wydawał mi się na początku straaasznie dziwny, dopiero po przeczytaniu gdzieś... ¾ książki zapamiętałam go i miałam takie "ah, to ma sens!" 🤣