Są książki, które dwa dni po przeczytaniu ulatują z ciebie. Gubi ci się ich fabuła, uciekają szczegóły – ot, była i teraz jej nie ma. Twój umysł nie zapamiętał jej w ogóle. Jednak tuż koło takich istnieją książki, które osadzają się w tobie. Zasiewają się w tobie, rosną i wiesz, że zostaną. Ale... są też takie, które, jak „MAUS” Arta Spiegelmana, nie dość, że się ukorzeniają, to jeszcze cię zmieniają. Już pierwsze strony uświadamiają ci, że gdy skończysz ją czytać, nie będziesz tym samym człowiekiem.
„MAUS” zaskakuje też z innej strony - „MAUS” to komiks. Ale jaki? To komiks, który porządkuje rozrzucone dotychczas elementy w tobie i układa je w spójny obraz. I choć jest to obraz specyficzny, smutny, osadzony na wojennych łzach tragedii i okraszony bólem, to nie masz nic przeciwko. Godzisz się na niego. Chcesz go pokornie i z należną mu czcią nosić w sobie już na zawsze.
„MAUS” zmienia postrzeganie świata i ludzi. Uzmysławiasz sobie, jakim to jesteś szczęściarzem, że masz ciepły dom, że nie jesteś głodny, że lodówka burczy pełnym wnętrzem, że nie musisz uważać na sąsiadów donosicieli. Twoje życie jest cudem, a cisza, której nie zakłócają nachodzący cię żołnierze, czy niesione wiatrem echo lecących nisko bombowców jest najcenniejsza w swym wymiarze. „MAUS” porusza temat II wojny światowej. Oto dziadek znajduje w sobie odwagę, by ponownie wejść w przeszłość i opowiedzieć ją synowi. On spisuje słowa, towarzyszy ojcu, jak rzadko kiedy. Na jaw wychodzą fakty dotąd nieznane, pojawiają się wspomnienia tragedii, twarze osób, których już nie ma. Śmierć jest w pamięci dziadka nadal żywa.
Życie – jakże ono jest trudne, jakże ciężkie, bolące i jakże pełne niczego. I nikogo. Wspomnienia pchają się poza próg domu. Nie chcą odejść, jak gość po wypitej kawie. Rozprzestrzeniają się, nadciągają następne, aż nie ma już miejsca dla kolejnych. Wszystko wraca. Natłok myśli rozsadza głowę, osłabia stare ciało. Dziadek z roztargnienia rozsypuje leki, wylewa herbatę. Starość wywołuje otępienie i bezradność. Do tego nakładają się obrazy przeszłości.
„MAUS” nie tyle napisany jest uczuciami, ile wyrysowanymi nimi. To przejmujące czarno-białe rysunki, które swą surowością, czasem wręcz brzydotą, zatrważają. Komiks osadzony w samym centrum holokaustu, owiany smrodem wydobywającym się z pieców z obozów koncentracyjnych, a tle echo bezradności. Nie sposób przerwać czytanie, choć ono – nie bójmy się powiedzieć – boli. Art Spiegelman stworzył jedyne w swoim rodzaju dzieło. Narysował komiks, który, co zabawne, nie jest ładny. To czarno-białe wydanie nie przyciąga, wręcz odpycha, ale jakże ono magnetyzuje, jakże ono przytwierdza i otumania. Ludzie w postaci zwierząt, pasiaki, karabiny – to wszystko tu jest. Jest też krzyk umierających.
Ten komiks dokonuje w czytelniku pewnej transformacji. Coś się zmienia w umyśle i całej osobie, coś, co trudno nazwać. Otępienie? Pewnie tak, bo po skończeniu lektury zamykasz ją, dotykasz okładki jak byś oddawał hołd tym postaciom. Płaczesz w ciszy, do wnętrza i przytulasz tę książkę do piersi. I tkwisz, jak pomnik bez życia. Tkwisz i … modlisz się za siebie. Że ty teraz tak... A oni, ci Żydzi, ci Polacy... Że oni ...
„MAUS” osadza się w umyśle. Zostaje na zawsze.
„MAUS” przekształcony na jednolity tekst i ujęty w formie powieści nie miałby takiego wydźwięku. Nie miałby takiej siły, jaką mają rysunki komiksu. Nie mierziłby tak, nie oddawałby tej pełni zezwierzęcenia ludzkiego. Brzydota komiksu stanowi o jego pięknie. O mocy. To paraliżująca historia sprzed, żywa do dziś.
Pochylasz głowę w poczuciu obowiązku, bo oddajesz hołd poległym. Oddajesz należną im część i z godnością dotykasz obwoluty.
Cisza...
Słone łzy...
#agaKUSIczyta