Nieustannie zastanawiam się, na czym polega fenomen serialu "Bridgertonowie", bo chyba nie tylko chodzi tutaj o przyjemne, wyraziste lub pastelowe kolory oraz o brak głębokiej dramaturgii. Wszystko jest miłe dla oka i przyjemne w odbiorze (poza nielicznymi wyjątkami). Każdy powinien jednak przed obejrzeniem serialu przeczytać powieści Julii Quinn, żeby zweryfikować sobie wersję literacką z filmową, gdyż naprawdę można wyrobić sobie mylne zdanie o niektórych bohaterach.
Benedict Bridgerton to postać, którą najmniej polubiłam w serialowym świecie rodziny z Mayfair i nie wiedziałam czy chodzi tutaj o to, jak scenarzyści rozpisali jego rolę w trzech pierwszych sezonach (w trzecim to była tragedia), czy też o samego aktora wcielającego się w rolę drugiego z braci. Po ogłoszeniu, że będzie on główną postacią czwartego sezonu, postanowiłam sięgnąć po "Propozycję dżentelmena". Po przeczytaniu wiem, że to scenarzyści wpłynęli na moje postrzeganie Benedicta, odważę się wręcz napisać, że zrobili ogromną krzywdę tej postaci, każąc mu odgrywać dziwne sceny, dopisując pewne fakty do życiorysu i kreując na bohatera raczej antypatycznego. W powieści jest to zupełnie inny mężczyzna - z marzeniami, ideałami, trochę wycofany, nie przystający do pędu ówczesnego świata, wrażliwy i szlachetny. Taki, który wzbudza sympatię. Mam nadzieję, że w czwartym sezonie scenarzyści poprawią się, a ich wyobraźnia zbytnio się nie zagalopuje. Jak na razie Benedict w moich oczach został zrehabilitowany - po przeczytaniu powieści i paradoksalnie zawsze taki był. Zatem zasada - najpierw książka, potem film, kolejny raz się sprawdza.
"Propozycję dżentelmena" czyta się szybko i rytmicznie, nieraz można się uśmiechnąć, gdyż dialogi są zgrabnie napisane i z ogromnym poczuciem humoru. Zwłaszcza dialogi Benedicta i Sophie. W "Propozycji dżentelmena" autorka sięga do baśniowego motywu Kopciuszka i ciekawie go wykorzystuje. Oczywiście Kopciuszkiem jest Sophie Beckett - panna odważna, wygadana, ale nie bezczelna, znająca swoje miejsce w świecie, choć w głębi serca buntująca się przeciwko temu. Mamy w powieści wspaniale wykreowaną postać złej macochy - Aramintę, czyli Lady Penwood, która tnie słowami jak sztyletem i z uwielbieniem pastwi się nad Sophie. Dopiero pod koniec zdołała ją poskromić matka Benedicta w scenie więziennej, która może się podobać. W ogóle w "Propozycja dżentelmena" jest najbardziej energiczna spośród trzech części sagi o londyńskim rodzeństwie, które do tej pory przeczytałam ("Mój książę", "Miłosne tajemnice" i "Oświadczyny"), a jednocześnie najwięcej się tutaj uśmiechałam. Nadal pamiętam jednak, że to romans historyczny, literatura obyczajowa lekka, łatwa i przyjemna, ale coś z niej można wynieść, zwłaszcza gdy buntujemy się przeciwko niesprawiedliwości, jaka spotyka Sophie czy też Posy. Tej ostatniej szczególnie było mi żal, gdy czytałam, jak traktuje ją matka (Araminta). Julia Quinn poruszyła tutaj wątek pastwienia się nad innymi tylko dlatego, że są inni, nie lubimy ich lub zwyczajnie nam przeszkadzają. To przykład na to, że literatura nawet, jeśli tylko ma bawić i sprawiać przyjemność, to jednak zawsze czegoś uczy.