Maroko - kraj piękna i bezprawia, duszny i parny, a znak rozpoznawczy rozpalone do czerwoności słońce. Tłoczne stragany, krzyki handlarzy, jaskrawe ubrania, aromat miętowej herbaty, wąskie uliczki medyny - już od pierwszych stron autorka wprowadza nas w klimat Wschodu, któremu poddałam się z ciekawością. Tak gęsta i pełna napięcia jest historia balansująca na granicy powieści psychologicznej i thrillera. Christine Mangan miała dość ciekawy pomysł, aby tłem toczących się wydarzeń uczynić właśnie Tanger, niewiele jest takich powieści - dlatego z przyjemnością po nią sięgnęłam.
Uchwycone na progu zmian ustrojowych Maroko, starające się wyzwolić spod jarzma obcych wpływów stało się tłem historycznym, które z łatwością można porównać do sytuacji dwóch bohaterek, gdyż jedna z nich unika tej przyjaźni niczym ognia, a druga usilnie jej pragnie. Alice podejmie próbę wyzwolenia się spod niszczących ją wpływów Lucy. Czy będzie miała na tyle siły, aby zawalczyć o spokojne życie?
Z pewnością nie jest to łatwa i przyjemna w odbiorze historia, naszpikowana licznymi niewiadomymi, duchem zbrodni i wieloma intrygami.
Zazwyczaj śledząc losy bohaterów opowiadam się po którejś ze stron, niestety w Tangerynce żadna z postaci nie wzbudziła mojej sympatii i trudno było mi kibicować komukolwiek. Autorka tworzy typowy i znany z literatury schemat oprawca-ofiara, a dwie główne bohaterki dobrano na zasadzie kontrastu - czyli przebiegła i zła psychopatka Lucy oraz naiwna do granic i wciąż użalająca się nad sobą Alice.
Początek historii całkiem miło mnie zaskoczył - przyjemne obrazy Maroka czyta się składnie, aż nabrałam apetytu na dalszy rozwój wydarzeń, ale moje ciche oczekiwania zostały bardzo szybko rozwiane. Powieść czytamy i nie dzieje się praktycznie nic, wyciągane są co rusz wątki z przeszłości, całe szczęście, że każdy z rozdziałów zostaje opowiedziany ustami innej bohaterki, dzięki temu wytrwałam do końca.
Kulminacja wszystkich wątków przybiera na sile na samym końcu, a finał jak dla mnie jest nieco zbyt naciągany. Autorka wprowadziła lekki zamęt przywołując postać Sabine oraz Jusufa, które tylko powodują dodatkowy zamęt, a momentami nawet ciężko się połapać w fabule.
Dziwny wydaje się fakt, że na pomoc Alice przybywa jej ciotka, która za nic w świecie nie słucha wyjaśnień wydarzeń z ust swej bratanicy, za to największego znaczenia nabiera historia opowiedziana ustami nieznanej kobiety widzianej na oczy zaledwie drugi raz. W efekcie odniosłam wrażenie, że intryga została stworzona na siłę, bez ładu i składu.
Zakończenie jest dość irytujące i z pewnością mocno podzieli grono czytelników.
Autorka za wszelką cenę starała się uczynić powieść oryginalną tchnąc w nią ducha egzotyki i tego jej odmówić nie możemy, jednak otrzymujemy dość szablonowy i przewidywalny finał całej historii. Początek wydaje się być niesamowicie nudny, za to na końcu akcja przyspiesza w niespodziewanym i nienaturalnym tempie i to wszystko sprawia, że pozostał mi po Tangerynce pewien czytelniczy niesmak.