Mam taki mały rytuał. Kiedy dostanę, kupię lub wypożyczę nową książkę, stawiam ją na specjalnym regale, gdzie czeka z innymi nieprzeczytanymi powieściami. Nie zawsze stoją one w kolejce, bywa tak, że jedną zacznę czytać tego samego dnia, którego ją przyniosłam, a druga postoi na półce przez dwa tygodnie czy nawet miesiąc… Od czasu do czasu powieści te są przeglądane przez moją rodzicielkę, która nie koniecznie zawsze zaczytuje się w te same książki co i ja, ale bywa tak, iż raz czy dwa sięgnie po którąś z danych pozycji. Ostatnią, przeglądaną przez moją mamę, książką było „Zoo City”. Trzymając tę powieść w ręku, najpierw spojrzała się na mnie wymownie, a później skomentowała: „Coraz dziwniejsze książki czytasz dziecko”. Co więc zrobiłam? Od razu sięgnęłam po powieść Lauren Beukes…
Zaczytując się namiętnie w opisie książki, można wywnioskować, iż jest to książka roku 2010, ponieważ dostała masę nominacji, a do ważniejsze – nagród. U mnie bardzo często bywa tak, że zwykle nie zgadzam się z poniektórymi opiniami zagranicznych krytyków. Ktoś mógłby powiedzieć: „Przecież oni znają się na rzeczy Blair!”. Może i się znają, ale to, że książka zdobyła masę nominacji czy też nagród nie oznacza, że od razu trafi w wyrafinowany i niecodzienny gust stworzenia nocnego. ^^ Z tego też powodu, do „Zoo City” podchodziłam z dużym dystansem. Całkiem niepotrzebnie.
Już dawno nie miałam styczności z uniwersum książki urban fantasy, które aż tak bardzo by mnie wciągnęło. Na samym początku przymiotnikiem, którym określiłabym fabułę książki pani Lauren, było słówko „dzika”. Z jednej strony, pomysł nie jest zbyt innowacyjny. Można zauważyć lekkie podobieństwo do „Mrocznych materii”, gdzie bohaterowie także posiadali przypisane im zwierzę, z którym nie mogli się rozstać. W „Zoo City” autorka poszła o krok dalej i stworzyła „zoolusów” pewną… społeczność osób, których emanacją grzechu jest postać jakiegoś zwierzęcia i życie w cieniu piekielnej Cofki. Z drugiej zaś strony, bohaterowie i wyczuwalne, konkretne podejście autorki do tematu, są to rzeczy bardzo niestandardowe, które potrafią przekonać do siebie nawet najbardziej negatywnie nastawionego czytelnika.
Akcja kręci się wokół pracy głównej bohaterki, która zajmuje się odnajdywaniem zagubionych przedmiotów. Pewnego dnia wraca do klientki, aby oddać jej zaginioną rzecz i dokończyć zlecenie. Niestety na miejscu odkrywa, że starsza Pani nie żyje. Od tego momentu wszystkie wydarzenia można porównać do efektu domina, ponieważ Zinzi podejmie się nowej pracy, która będzie ją kosztowała powrotem do Poprzedniego Życia i przemierzeniem drogi najeżonej zbrodnią, magią i mrocznymi tajemnicami…
Bez wątpienia za mocną stronę książki można uznać interesujące uniwersum, oryginalnych i nietypowych bohaterów oraz wybornie rozplanowaną akcję. Przyczepię się jednak do sposobu przeprowadzenia tejże akcji, która momentami wprowadzała chaos w mojej przepięknej główce. Jak można się domyślić, osią fabularną miało być śledztwo prowadzone przez główną bohaterkę. Niestety w wyniku wprowadzenia wielu wątków i materiałów dodatkowych, które okraszały fabułę, akcja przypominała luźno powiązane zdarzenia, odrębne sytuacje, które można by było posklejać w całość, ale niekoniecznie. Dzięki dodatkowym notkom informacyjnym, prasówkom, artykułom czy mailom tematyka jest pokazana bardzo wyraziście, prawdziwie. Przez ten zabieg czytelnik ma możliwość wejścia głębiej w świat przedstawiony, który posiada bogate zarysy, jednak brak mu bardziej urozmaiconego rozwinięcia.
Widzicie, jest ze mnie taki dziwny zwierz, który jednocześnie lubi sobie zadawać pytania na temat fabuły, gdy już skończy lekturę powieści, a jednocześnie nie lubi, kiedy na te pytania nie potrafi znaleźć odpowiedzi. Przy „Zoo City” brak odpowiedzi postrzegam jako wadę, ponieważ uważam, że autorka wykreowała okazały i różnorodny świat przedstawiony, który po prostu sam się prosi o to, żeby o nim się rozpisywać. Opisy zawarte w książce mi nie wystarczyły. Gdy odkładałam powieść na godne jej miejsce, miałam dziwne wrażenie, że kilka wątków pobocznych nie zostało opowiedzianych do końca, iż brakuje pewnych fundamentów, na których opierałaby się fabuła, lub nie zostały one do końca wytłumaczone, rozpisane, rozbudowane.
Kończąc swoje mamrotanie od rzeczy i podsumowując te wszystkie wywody, napiszę Wam, że naprawdę warto sięgnąć po „Zoo City”. Jest to wciągająca książka, która potrafi zmusić do myślenia, zachwycić nie tylko fana fantastyki, ale także kryminału, a przede wszystkim jest to powieść, potrafiąca oczarować charakterystyką bohaterów, którzy bynajmniej nie są czarujący. Główna bohaterka to cyniczna i troszkę pogubiona dziewczyna z ogromnym poczuciem humoru, a reszta załogi nie ma problemu, żeby dosięgnąć do poprzeczki, którą ustawia im Zizi. Oficjalnie ogłaszam, że książka z powodzeniem na pewien czas zaspokoiła mój czytelniczy apetyt, a chociaż w pewien sposób jest pozycją niestandardową, to do takiej odmienności z chęcią bym przywykła.