Po kilku średnio zachwycających książkach – przeczytałam wreszcie taką, która mnie wciągnęła, przykuła moją uwagę, nakazała zastanawianie się. Naprawdę dobrą i mocną. Świetnie napisaną, z ironią jako mechanizmem obronnym stosowanym przez bohaterów do radzenia sobie z rzeczywistością. Bardzo lubię ten zabieg, bo sama go na co dzień stosuję.
Dla zrozumienia tej powieści konieczna jest znajomość kontekstu historycznego, wyrasta ona bowiem z wydarzeń drugiej wojny światowej i osadza się w epoce stalinowskiej. Historia to jedna z bohaterek książki. Stalinizm ma się doskonale, donosy na właściwych ludzi docierają do właściwych ludzi, jedno bez zastanowienia wypowiedziane słowo może być uznane za wymagający najsurowszej kary akt wrogości wobec komunizmu. Wszystko w atmosferze strachu i nieufności. Wiadomo, kogo i o co oskarżyć, a jeśli nie wiadomo – zawsze jakiś życzliwy towarzysz podpowie, wskaże palcem, dostarczy dowody, wyłuszczy, co aktualnie jest prawdą wygodną i najbardziej pożądaną. Jak w takich okolicznościach – nie będąc człowiekiem władzy – uczciwie żyć, rzetelnie wypełniać swoje obowiązki zawodowe? Książka świetnie oddaje działanie aparatu władzy i to jest bardzo cenna jej warstwa – wybaczcie, ale mi samej jakoś trudno znaleźć dziś słowa, by rzecz wyrazić.
Jest październik 1951 roku, skuty mrozem Leningrad pamięta jeszcze czasy trwającego 900 dni oblężenia i odczuwa jego skutki. Codzienne życie zwykłych obywateli w mieście to bardzo ciekawa odsłona powieści. Właśnie wielkimi krokami zbliżają się rocznicowe uroczystości. Oczywistym jest, że muszą przebiegać bez jakichkolwiek zakłóceń, wychwalać wielkość Związku Radzieckiego i umiłowanego ojczulka Stalina oraz zadowalać towarzyszy. Tymczasem na torach w okolicy jeziora Ładoga (tego samego, którego tafla wyznaczała słynną podczas oblężenia Drogę Życia – transportowano nią dostawy m.in. żywności do Leningradu) znaleziono pięć okrutnie okaleczonych, a przy tym starannie ułożonych ciał. Trafia tam porucznik Rewol Rossel ze swoimi współpracownikami z posterunku milicji. Początkowo sądzi, że konieczność zajęcia się tą sprawą wynika, że tak powiem, z braków kadrowych spowodowanych aresztowaniami wśród milicjantów podejrzanych o wrogie działania wobec partii. Stopniowo okazywać się będzie, że nic tu nie jest przypadkiem. Począwszy od miejsca pozostawienia zwłok i sposobu ich ułożenia po fakt, że tropić mordercę będzie właśnie Rewol Rossel. Znaczenie ma wszystko, co jego dotyczy. Tak, to będzie sprawa osobista.
Drugą bohaterką książki jest muzyka. Razem z historią łączą się one i w dziejach Leningradu, i w postaci Rewola, muzyka bowiem była jego życiem, a historia stalinowskimi metodami mu to życie odebrała. Rewol nie planował być milicjantem – miał być skrzypkiem, na wybitnego w tej dziedzinie się zapowiadał. Na zapowiedziach się skończyło – trudno grać, będąc pozbawionym kilku palców i gdy inne są zniekształcone. Duch muzyki pozostał, jest w książce zmaterializowany i stale obecny. Właściwie – bez muzyki, tak samo jak bez historii mającej decydujący wpływ na życie bohaterów, tej książki by nie było. Tu muszę jeszcze powiedzieć, że Rewol Rossel jest wg mnie postacią naprawdę szczególną. Jest siłą tej opowieści i chętnie przeczytałabym jeszcze jakąś książkę, której byłby bohaterem. To w wyniku jego działań morderca zostaje znaleziony i ukarany. Jednak nie od razu i przede wszystkim nie dlatego, że kara była ze wszech miar zasłużona. Raczej właśnie dlatego, że Rewol znalazł w sobie odwagę, upór i samozaparcie – ale także dlatego, że temu i owemu ostatecznie było na rękę, by ukarać tę właśnie osobę. Konstrukcja książki jest przemyślana, akcja doskonale się domyka.
Na koniec powiem, że dostrzegam w tej powieści pewien uniwersalny, wcale nie nowy przekaz. Chociaż opisane przeze mnie wyżej konteksty są ważne i niezbędne do odczytania książki, to jednak należy też stwierdzić, że bez względu na czasy i okoliczności jedną z najczęstszych motywacji działań szaleńców jest chora ambicja, która każe iść po trupach, bez skrupułów eliminować przeciwników i mścić się. To nie pierwsza książka, która o tym mówi, ale sposób realizacji tego motywu sprawia, że Miasto duchów jest czymś więcej niż tylko kryminałem.
Nieprzeczytanie tej książki byłoby błędem, Mili Państwo.