To co cenię u Wilczyńskiej to rozbudowany monolog wewnętrzny jej bohaterek budujący cała fabułę. Dlatego nie przeszkadza mi zredukowanie dialogów do minimum i gorzki smak (ale jakże prawdziwy!) opowiadanych historii. Przy czym seria o Jagodnie jest zaprzeczeniem dotychczasowego wizerunku literackiego i w konsekwencji dostajemy tu to samo co u wielu innych rodzimych autorek. Ogólnie tendencyjnie (żeby nie powiedzieć tandetnie) nakreślona opowieść, o mało pogłębionych ludzkich relacjach. Prześlizgujemy się po typowych sytuacjach, gdzie ona - samotnie wychowująca nastolatkę, zabiegana i wykorzystywana przez szefa oraz córka - młodziutka, głupiutka, z własnymi problemami, które są realne i mogą stworzyć poważne zagrożenie w jej życiu. Akurat to co przeżywa Marysia jest dla mnie bardziej zrozumiałe i łatwiej mi się nad tym pochylić, mimo iż wiekowo jestem z pokolenia jej matki.
Pracujemy tak dużo, że nie mamy czasu dla bliskich, bo padamy ze zmęczenia. Od naszych dzieci oczekujemy wytężonej pracy, bo przecież to inwestycja w przyszłość i zdobycie świetnej pracy. Z ponownie praca, której poświęcanie się w nadmiarze odbierze możliwość spędzania czasu na poznawaniu własnych oczekiwań i bycia po prostu czyimś przyjacielem, partnerem, rodzicem. Nie mamy czasu na wspólne posiłki, nie mamy czasu na dłuższą rozmowę, nie słuchamy siebie, bo wciąż gonimy, a to co ważne spychamy na margines życia. I ten główny temat powieści zamiast zmusić nas do przemyśleń jest tylko zjawiskiem, które obserwuje się, jako przechodzień na ulicy podczas czyjejś sceny sprzeczki.
W końcu może i pani Różna jest tu słodyczą na bolące serca bohaterek, może i mądrą kobietą, tylko dlaczego jej odniesienia do rzeczywistości są tak banalne? Mówienie komuś by kierował się podczas swoich wyborów sercem nie jest odkrywcze na miarę osiemdziesięciu lat. Poza tym jest to bohaterka mało wiarygodnie nakreślona, choćby pod kątem wysławiania się. Zresztą wszyscy są tak ukształtowaniu, że z góry wiemy, czego się po nich możemy spodziewać. Nadaje to postaciom takiej sztywności, że aż razi czytanie o kolejnych ich krokach i wypowiadanych słowach, których charakter był oczywisty zanim się odezwali.
Wydaje mi się, że najmądrzej w tym towarzystwie wypada Marzena, koleżanka z pracy, która pomimo braku doświadczenia w pewnych kwestiach, widzi coś lepiej. W zasadzie to jedyna postać, do której nie ma jasnego stosunku w narracji, więc nie patrzymy na nią przez pryzmat dobra/zła bohaterka. Niestety Marzeny tu jak na lekarstwo (epizodyczna rola). Natomiast postrzeganie problemów Tamary z córką jest niekompletne i momentami przypomina odwróconą sytuację, gdzie matka zachowuje się jak urażone dziecko. Z kolei relacje miedzy Tamarą, a jej matką też są nie najcieplejsze, choć mamy to skąpo z wizualizowane. Dostajemy zaledwie komunikat o surowości Ewy i dość rygorystycznym wychowaniu, wedle zasad, bez nadmiernej uczuciowości. Kontakty z córką średnie,jakby jej w ogóle nie potrzebowała, a wnuczką tez się specjalnie nie interesuje chyba, że musi.
W sumie treść o dramatach , a całość jawi się sielsko i anielsko. Ale dlaczego tak monotonnie, gdy fabularnie sporo tu wzlotów i upadków naszych pań? Skąd to naszpikowanie frazesami? Kilka życiowych sytuacji podanych w utarty sposób stoi mi przed oczami jak kalki, na wzór tego, co już spotykało się w innych książkach.
Czytając "Zaplątaną miłość" nie wierzyłam, że i w tym wypadku fabułę nakreśliła Karolina Wilczyńska. Jeszcze ratuję się myślą, że to błąd, na pewno ktoś przylepił tę okładkę do niewłaściwej treści. Taaaaa... A w domu czekają kolejne dwa tomy i zastanawiam się czy przed ich przeczytaniem lepiej się upić, czy wziąć lek na uspokojenie.