Nie jest mi łatwo napisać wstęp do tej „niby” recenzji. To jest już druga próba. Pierwsza skończyła się wstępem dłuższym niż to, co chciałam napisać o książce, dlatego piszę jeszcze raz.
Ćwieka znam od paru już od paru lat. Źle to brzmi. Twórczość Ćwieka znam już od paru lat. Na półce ładnie prezentują się cztery tomy przygód Lokiego, zbiór opowiadań „Gotuj z papieżem”, a także „Ciemność płonie”. Nie wiedziałam, że autor „Kłamcy” stworzył kolejną powieść, i to w dodatku nie w Fabryce Słów czy Runie…
Na „Chłopców” zachorowałam w grudniu, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam tę książkę w Empiku. Niby nic wielkiego, co nie? Okładka wygląda trochę „dziecinnie”. Komiksowo – to chyba lepsze określenie. Laska i dwóch gości w skórach, w dodatku motocykle w tle! Jeżeli kogoś to nie rusza, to niech wyjdzie i nie wraca… Pomyślałam wtedy: „Fajnie to wygląda, ale to chyba jakaś książka dla młodzieży. Szkoda mi kasy!”.
Kiedy wracałam do domu, starałam się przypomnieć sobie nazwisko autora. „Czy ja tam widziałam: Jakub Ćwiek?” – po powrocie sprawdziłam to w Internecie. Faktycznie – to nowa książka Ćwieka. Kusiło bardzo, żeby następnego dnia wrócić tam i kupić, ale nie miałam wystarczającej sumy na zakup.
Aż nagle, parę dni temu, zostałam obdarowana przez koleżankę ze studiów kuponem zniżkowym na zakupy w Empiku! Oczywiście kupon wykorzystałam, bo szkoda było mi go wyrzucić i kończył się termin jego ważności… Jak się domyślacie, albo i nie, jedną z zakupionych książek była nowa powieść Ćwieka.
Przeczytałam i byłam rozczarowana. Rozczarowana, że to tak szybko! Mam pewne zastrzeżenia, ale nie są one ważne.
Ćwiek to mądry facet. Potrafi pisać, dobrze pisać. Jedynie żałuję, że w dzieciństwie rodzice mi nie czytali żadnych bajek. Pewnie zastanawiacie się, skąd ta nagła dygresja. Jest ona zamierzona. Otóż powieść Ćwieka powstała na kanwie „Piotrusia Pana”. Ci, którym w dzieciństwie czytano, wiedzą, o co chodzi. Ci, którym nie czytano w dzieciństwie, mogą mieć tylko jakieś wyobrażenie; ewentualnie skorzystają z Google. Tak czy siak, każdy słyszał o Piotrusiu Panie i jego towarzyszach.
Moje zdziwienie było wielkie, kiedy zaczęłam czytać „Chłopców”. Nie czytałam opisu z tyłu okładki, chciałam być zaskoczona powieścią. I byłam.
Rykiem silników, hukiem wystrzałów i głośnym: BANGARANG! – tak zwiastują swoje przybycie Zagubieni Chłopcy, najbardziej niezwykły gang motocyklowy na świecie. Niegdyś wierni towarzysze Piotrusia Pana, dziś odziane w skórzane kurtki zakapiory pod wodzą zabójczo seksownej Dzwoneczek. Zrobią wszystko, by przetrwać… i dobrze się przy tym bawić. Bez względu na cenę.
Ćwiek! Ty draniu! Jesteś niesamowity! Stworzyłeś historię, od której nie można się oderwać… Pomimo starań nie udało mi się delektować, „pożarłam” bardzo szybko! Dałeś nam kawał „mięcha”. Dobra fantastyka jest lepsza od prawdziwego jedzenia…
„ – Oto druga Nibylandia […] Wielka jak dziecięce oczekiwania, ale też brudna, zniszczona i obdarta jak dorosłość”.
Zamiast Nibylandii mamy Polskę. Zamiast dzieci mamy dorosłych (pod względem fizycznym) chłopów. Zamiast Dzwoneczka mamy Mamę. Zamiast wyspy mamy opuszczony lunapark. I w dodatku motocykle!
„Chłopcy” to zbiór opowiadań, które są ze sobą w pewien sposób powiązane. Poznajmy świat Zagubionych Chłopców, w którym dominuje seks, wóda i rock 'n' roll! Ćwiek nie szczędzi czytelników, nie ogranicza się – bluzga jak należy. Nie kreuje postaci na „królewiczów”, czyni z nich „prawdziwych Polaków”, którzy nadużywają słów: „chuj” i „kurwa”. Bardzo dobrze czuć w tej książce polską mentalność. Nie każdy (na pewno nie-Polacy) zrozumie żarty autora, jego ironie itd.
Ja nie żałuję zakupu tej książki. Nie rażą mnie bluzgi, ani opisu chociażby seksu. Jest to „brudna” fantastyka, gdzie nie ma miejsca na Edwardy i inne tępe wampiry dla nastolatek. Powieść Ćwieka nie jest dla ludzi, którzy gardzą fantastyką. „Chłopcy” są odpowiednim kąskiem dla „mięsożerców”, a zwłaszcza dla fanów Jakuba Ćwieka.