Uwielbiam oglądać i czytać horrory oraz thrillery. To nic, że później nie mogę spać po nocach, a każdy najmniejszy szmer czy dziwny odgłos sprawia, że żołądek podchodzi mi dosłownie do serca. Jednakże jak do dzieł Stephena Kinga „ciągnęło” mnie niemiłosiernie, że wręcz pragnęłam w jednej chwili zapoznać się z całym jego dotychczasowym dorobkiem(!), tak do Deana Koontza za nic nie mogłam się przekonać. I w tym momencie do akcji wkracza moja wspólniczka, którą wyżej wspomniany autor zdążył już oczarować, a przez to ja się nasłuchałam już tylu zachwytów nad jego dziełami, że nie miałam wyboru! Musiałam w końcu i ja go poznać! No dobra, może nie było aż takiej tragedii, znajoma nie wciskała mi pod nos jego książek... ale udało jej na tyle mnie nim zaciekawić, że sama postanowiłam zapoznać się z jego najnowszą pozycją pod tytułem „Dom śmierci”.
Lubię historie straszne, ale jednocześnie wiarygodne. Niestety według mnie fabuła stworzona przez Deana Koontza nie była ani straszna, ani nadzwyczaj ciekawa, a tym bardziej nie zdarzyłaby się naprawdę. Przez całą lekturę nie poczułam chociażby odrobinki strachu, nawet jeśli czytałam ją siedząc sama w mieszkaniu w środku nocy! W niektórych momentach czuło się napiętą akcję, interesujące i intrygujące wątki, które sprawiały, że strony mijają błyskawicznie, w mgnieniu oka. Ale ogólny obraz książki nie wypada już tak dobrze. Spodziewałam się czegoś lepszego. Już sam tytuł sprawia, że czujemy dreszcze i spodziewamy się czegoś naprawdę szokującego oraz przerażającego. Być może innych opisy potworów stworzonych przez autora będą budziły grozę, jednak u mnie czegoś takiego nie było. Może już po prostu zbyt dużo się naczytałam takich książek i naoglądałam filmów. ;)
Do tego strasznie nudziły mnie historyczne opisy na temat apartamentowiec przy ulicy Cieni 77 należącego pierwotnie do milionera Andrew Pendletona, którego rodzina zniknęła, a on popełnił samobójstwo. Niektóre fakty były naprawdę przydatne i koniecznie, ale pewne aspekty autor mógł sobie darować. Trafiały się też ciekawostki, które myślę, że nic nie wnosiły do książki, a tylko ją „zapychały”. Osobiście coś takiego mi się nie podobało, ale może innych zainteresuje to z czym Dean Koontz chciał zapoznać czytelnika.
Z drugiej strony, dzieło Deana Koontza ma coś w sobie. Nie potrafiłam jej odłożyć na bok, ani razu nie przemknęła mi przez głowę myśl by jej nie kończyć. Walka o przetrwanie w tytułowym domie śmierci mieszkańców apartamentowca w jakiś sposób była fascynująca, intrygująca i przyciągająca uwagę. Byłam ciekawa ich kolejnych posunięć czy pomysłów jak wydostać się z koszmaru w postaci innej rzeczywistości.
Moje zdanie może wydawać się paradoksalne, ale właśnie takie mieszane uczucia mam na temat tej pozycji! Nie potrafię jednoznacznie określić czy „Dom śmierci” mi się podobał czy nie. Czy jest to książka godna polecania, a może wręcz przeciwnie? Decyzja należy już do was, ja w każdym bądź razie sercem pozostaję przy Stephenie Kingu :)