„Pomiędzy drewnem a kamieniami Domu na Wzgórzu zaległa głucha cisza, a to, co po nim chodziło, chodziło samotnie”
Moja przygoda z Domem na Wzgórzu zaczęła się od serialu na Netflixie. Klimat tego serialu mnie zachwycił. Autentycznie miałam ciarki na plecach, a serce waliło mi jak młot. Wiedziałam już, że muszę przeczytać książkę, ale trochę bałam się, że nie będę odczuwała przyjemności z czytania, bo znam fabułę. Jeżeli boicie się, że serial zaspojleruje Wam książkę, to się nie martwcie. Wspólnym mianownikiem jest tylko tytułowy dom.
Do Domu na Wzgórzu doktor Montague, który zajmuje się badaniami zjawisk paranormalnych, zaprasza dwie kobiety, które cechują się umiejętnościami metafizycznymi Eleanor oraz Theodorę. Towarzyszy im Luke, spadkobierca domu. Cała czwórka ma nadzieję na doświadczenie paranormalnych zdarzeń, z których słynie budynek. Jednak jak się okazuje, dom ma wobec nich inne plany.
Tę książkę zaczęłam czytać już we wrześniu, ale moje życie osobiste nie pozwoliło mi na przeżywanie tej historii. Leżała odłogiem aż do dziś. Zaczęłam z rana i niedawno ją skończyłam. Co to była za historia!
Klasyka grozy w najlepszym wydaniu. Niesamowity klimat, barwne opisy oraz ciekawi bohaterowie składają się na genialną książkę. Atmosfera jest tam tak gęsta, że po przeczytaniu tej książki czujemy się brudni i oblepieni szaleństwem.
Ta książka jest pełna zepsutej treści, która trawi ją od środka. Zdania, choć pięknie zbudowane, są brzydkie, szaleńcze. Z każdej kartki wyziera obłęd. Metafizyczność jest tam wyeksponowana, a jednocześnie ukryta. Czytając tę powieść, zastanawiamy się, co się dzieje? Czy ja oszalałem? Mimo pozornego chaosu i dysonansu powieść tworzy niesamowicie zgraną całość.
Autorka genialnie wykorzystała motyw nawiedzonego domu. Świetnie zagrała nieskładnymi zdaniami, pozwalając nam poczuć się, jak w domu. W domu, którego projektant wykazał się dziwactwem. Ten dom jest krzywy, nieregularny, nic w nim nie jest tam, gdzie powinno.
Człowiek przebywający w jego wnętrzu traci orientację. Nie wie gdzie, jest, nie wie, co się dzieje. Podobnie odczuwa czytelnik, który błądzi w zdaniach. Nie wie, co jest snem, co jawą. Nie wie, czy to, co się wydarzyło, wydarzyło się naprawdę, czy to tylko halucynacje bohaterów.
Mam wrażenie, że niskie noty, które zbiera ta książka, wynika z jej niezrozumienia. I to nie na takim podstawowym poziomie. Czytelnik, który nie skupi się na książce, zgubi się na jej kartach. Nie będzie wiedział, co się właśnie wydarzyło. Będzie się gubił jak bohaterowie błądzący po korytarzach nawiedzonego domu.
Tę książkę trzeba czytać w niesamowitym skupieniu. Nic nie może nas odrywać, bo inaczej zabłądzimy. Niestety nikt nam nie pomoże, bo nikt nie usłyszy naszych krzyków i wołania o pomoc.
Całość niesamowicie zwieńcza budowa psychologiczna postaci. Autorka w niesamowity sposób pokazała nam dwoistość. Z jednej strony każdy z nich się bał, z drugiej świetnie się bawili. Momentami byli wredni, zepsuci, przeżarci do szpiku kości, żeby zaraz martwić się o siebie i troszczyć się o siebie.
Na szczególe wyróżnienie zasługuje tutaj postać Eleonory. Jej rys psychologiczny jest bardzo rozbudowany. Uważny czytelnik wychwyci wszystko, co nie jest powiedziane wprost. Jej postać jest niewątpliwie doskonale przemyślana. Autorka wykorzystała ją do ukazania, jak ciężko jest nam otworzyć się na drugiego człowieka.