Przeprowadzki nigdy nie są łatwe. Sam fakt, że trzeba spakować cały dorobek swojego życia i przewieźć go w dane miejsce już spędza sen z powiek. A co, jeżeli taka zmiana wiąże się nie tylko z kartonową walką? Jakie tajemnice niesie ze sobą taka zmiana miejsca zamieszkania?
Doro wraz z matką i młodszą siostrą porzucają rodzinny Kraków i przenoszą się na podkrakowską wieś, gdzie mają rozpocząć życie w wynajmowanym domku. Ich nowe miejsce zamieszkania jednak nie było marzeniem chłopca, lecz wie, że tylko tutaj będą bezpieczni i nie stawia oporów, gdy musi robić coś, czego wcześniej od niego nie wymagano. Powoli oswajając się z nowym otoczeniem sam postanawia poznać ludzi żyjących koło niego. Los rzuca go w kierunku domu rodziny pani Emmy: mieszanki różnych osobowości i charakterów. Na samym początku Doro nie umie przekonać się do dystyngowanej kobiety i jej podopiecznych, lecz wie, że każdy trudny początek ma przed sobą coraz łatwiejszą trasę.
Z czasem wszystko się zmienia, a wraz z kolejnym krokiem ku wielkiej przyjaźni z dziwną rodziną odnajduje on tajemniczy stary klucz, który zaczyna zaprzątać jego myśli i nie chce odpuścić ani na chwilę. Wraz z nowymi znajomymi postanawia rozwikłać jego zagadkę. Przed nimi długa droga, ale nie poddają się. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale co zrobić, gdy kusi cię prawda o istnieniu tego przedmiotu?
Czy Doro i jego przyjaciele podołają zadaniu, które sami sobie wyznaczyli? Czy wraz z tym wydarzeniem nastolatek odkryje prawdziwe piękno podkrakowskiej wsi i – w końcu – spojrzy na nią łagodniej? I co zrobi, gdy poczuje, że jego życie ponownie się zmienia?
I jedno, najważniejsze pytanie: Czy chłopak będzie w stanie wyznać, co tak naprawdę skłoniło jego rodzinę do tak drastycznej zmiany życiowej?
Kiedy otrzymałam wiadomość z propozycją możliwości przeczytania tej książki, a następnie zrecenzowania jej – obawiałam się. Opis mnie zaintrygował, jednak sami wiecie, że ja i obyczajówki to ciężki orzech do zgryzienia. Postanowiłam zaryzykować. Kiedy otworzyłam książkę na pierwszym rozdziale wiedziałam już, że nie ma odwrotu. Przede mną była historia, za którą autorka otrzymała przedpremierowo Nagrodę Główną w konkursie „Promotorzy Debiutów” Instytutu Książki i Fundacji Tygodnika Powszechnego. Tylko czy „Dom na Wschodniej” stał się dla mnie azylem? A może zapragnęłam go spalić?
„Nie można być samemu we trójkę.”
Na samym początku nie umiałam wczuć się w tę książkę. Miałam wrażenie, jakbym kosztowała niedosolonego rosołu, ale po kilku rozdziałach autorka postanowiła dosypać soli i dopiero wtedy zaczęłam rozkoszować się lekturą.
Cała akcja krąży wokół domu na Wschodniej, który ze zwykłego budynku staje się azylem i miejscem najbardziej szalonych pomysłów. Nie byłoby jednak tego wszystkiego, gdyby nie jego osobliwi mieszkańcy. To właśnie oni zaczęli nakręcać lawinę zdarzeń, dzięki czemu, podczas czytania, mogłam pokazać wiele twarzy (nie mylić ze słynną trylogią – nie moja bajka). „Dom na Wschodniej” wywołał u mnie spazmy śmiechu, wycisnął łzy, zmusił moje serce do szybszego bicia oraz spowodował ciarki na plecach. Dodatkowo pod koniec akcja przyśpieszyła, a ja myślałam, że zaraz dostanę palpitacji i moja mama będzie musiała dzwonić po karetkę. Na szczęście obyło się bez tego doświadczenia.
Jak wcześniej myślałam, że popełniłam błąd i niepotrzebnie zajęłam czyjeś czytelnicze miejsce, tak teraz muszę przyznać – brakowało mi tego typu książek. Przecież człowiek nie żyje samą fantastyką, co uświadomił mi debiut Sabiny Jakubowskiej. Przyczepię się jednak do kilku wątków, które wydały mi się nad wyraz sztuczne i raczej nie uwierzę, że mogłyby wydarzyć się naprawdę. Tu nieco przekombinowano, ale dajmy już temu spokój.
Na samym początku nie mogłam się przekonać do głównego bohatera. Doro, a dokładniej Teodor Kowalski, jako narrator całej historii sprawiał wrażenie osoby, która próbuje na siłę coś nam przekazać. Kiedy przeczytałam, że jest on oczytany oraz sam pragnie napisać książkę, pomyślałam sobie – a to ci dobre. Dopiero w późniejszych rozdziałach zapałałam do niego sympatią. Odkryłam w nim wrażliwego chłopaka, który dla swojej rodziny jest skory do poświęceń. Nie jest on także obojętny wobec swoich przyjaciół i zawsze wyciągał do nich pomocną dłoń. Momentami bywał jednak samolubny, ale szybko wytrącał się z tego stanu. A kiedy poznałam jego sytuację – zaczęłam mu współczuć przeszłości. Nie zdradzę Wam, co takiego odkryłam, bo sama czekałam na ten moment. Aby poznać ten sekret – zapraszam do lektury!
Muszę także wtrącić parę słów o drugoplanowych postaciach, gdzie każda z nich ma swoją rolę i wywiązuje się z niej. Co mogę powiedzieć o Pi-Stachu, Jachu, Konstancji i innych mieszkańcach domu na Wschodniej? Otóż każda z tych osób jest zwyczajnie dziwna i normalna zarazem. No bo jak wytłumaczyć fakt, że Konstancja uważa sarenkę za swego brata a Pi-Stachu odzywa się jedynie wtedy, gdy wyczuwa potrzebę? Odpowiedź jest jedna: Przecież każdy z nas ma w sobie jakąś specyficzną cechę, która nas wyróżnia, nieprawdaż? To atut pozwalający nam wyróżniać się w tłumie, a ci bohaterowie zyskują w oczach dzięki tej naturalnej kreacji. I dzięki tym cechom odkrywanie kart związanych z tajemniczym kluczem było jeszcze ciekawsze! Ale czy w końcu odnaleźli zamek, do którego on pasował? Wiecie, co w tej chwili chciałam napisać, prawda?
„Codziennie znajdujemy się na zakręcie i codziennie wybieramy, a ta historia może potoczyć się w prawo, w lewo albo jeszcze inaczej. Może być dobrze, może być źle. Suma wyborów.”
Sabina Jakubowska posługuje się prostym językiem, jednak z samego początku trzeba przywyknąć do jej stylu wyrażania się i kreowania świata. Po oswojeniu książki odkrywamy, jak zręcznie bawi się naszymi uczuciami i ukazuje, że przyjaźń i miłość to silne uczucia, a kiedy w grę wchodzi codzienność oraz trudy życia trzeba walczyć o lepsze jutro i nie poddawać się. Człowiek uczy się całe życie, a wyniesiona przez nas wiedza może być cennym materiałem, którym można się dzielić z tymi, którzy dopiero poznają ciężkie kroki ku dorosłości.
Z serii „rozkminy bluszczyny”: To chyba pierwszy raz, kiedy nie zwracam uwagi na błędne zapisy bądź zjedzone myślniki czy kropki. Przecież nie mogę się czepiać czegoś przed ostateczną korektą, czyż nie?
Podsumowując:
Mimo mojego niepewnego nastawienia okazało się, że „Dom na Wschodniej” posiada swój specyficzny urok. Ktoś może powiedzieć: książek o takiej tematyce jest mnóstwo, więc czemu mam zwrócić na nią swoją uwagę? Owszem – nie jest to może jakieś wybitne dzieło, jednak rozwijająca się fabuła oraz nietuzinkowi bohaterowie z dozą dziwaczności powinni przebić się przez tłum. Nie zmienia to jednak faktu, że Sabina Jakubowska nie może osiąść na laurach i dalej szlifować swoje pióro, aby stworzyć coś, co porwie mnie już od pierwszego zdania. Trochę samolubnie, ale cóż...
Książka jest skierowana do młodzieży, lecz starszy czytelnik także znajdzie w niej coś dla siebie. Przyznam szczerze, że „Dom na Wschodniej” nie powinien mieć ograniczeń wiekowych, bo to wchodzi pod katalogowanie.