Dom Łańcuchów to czwarty etap mojej czytelniczej podróży po uniwersum wykreowanym z ogromnym rozmachem przez Stevena Eriksona. Jest to świat, mówiąc kolokwialnie długi i szeroki, w którym bóstwa i siły nadprzyrodzone zdominowały w zasadzie każdą dziedzinę życia ludzkiego, a wojnę zwłaszcza. Nic nie ginie tu raz na zawsze, bo zazwyczaj podlega przemianom, których nie da się przewidzieć.
Wydanie, o którym mowa jest podzielone na 4 większe księgi, początkowo nie mające ze sobą nic wspólnego pod względem bohaterów czy wątków. Z czasem jednak czytelnik może dostrzec większą intrygę, na którą składa się wiele mniejszych elementów.
Początek powieści może wprowadzić czytelnika w pewną dezorientację, gdyż oto poznajemy losy młodego wojownika Karsy Orlonga, który wyrusza na wyprawę wojenną. Butny i traktujący wszystkich jak wrogów, co krok wpada w kłopoty lub trafia do niewoli, a i tak nie daje mu to w ogóle do myślenia. Zastanawiający może być natomiast i dla czytelnika i tych, których spotka na swojej drodze, fakt jego odporności na magię.
Stopniowo historia wojownika zyskuje coraz więcej jasnych punktów, ponieważ okazuje się, że wcześniej (a raczej później) bohater ten był znany pod imieniem Toblakai. Okazuje się zatem, że poznawana przez czytelnika historia była retrospekcją.
Akcja 4 tomu skupia się głównie na działaniach wojennych. Przyboczna Tavore szykuje się do zdławienia powstania nazywanego Tornadem Apokalipsy. Nie jest to łatwe, gdyż do dyspozycji ma niedobitki oddziałów, które albo składają się ze zmęczonych wojną i życiem weteranów, albo z młodych i niedoświadczonych, a co za tym idzie niezdyscyplinowanych chłopców. Przyboczna nie wie także, że na czele rebelii pod postacią sha'ik, opętana przez szaloną boginię, stoi jej młodsza siostra Felisin. Co się stanie, gdy siostry staną na przeciw siebie?
Podporą dla wątku głównego są drobniejsze wątki poboczne, w których spotykamy znanych nam już bohaterów. Crokus, obecni zwany Nożownikiem wraz z Apsalar wyruszają z misją zleconą im przez Kotyliona. Przy okazji poznają szczegóły istnienia Pierwszego Tronu, o który już od dawna trwa walka.
Śledzimy intrygi i walkę o wpływy, zarówno w obozie Malzańczyków, jak i u rebeliantów na pustyni. Każdy chce uszczknąć coś tylko dla siebie, nieważne jaki koszt przyjdzie mu zapłacić. Chciwość władzy potrafi rozpalić w bohaterach naprawdę przerażającą brutalność w działaniu.
Zupełnie niespodziewanie wyjaśnia się również kwestia, która dla mnie od samego początku była zastanawiająca, a mianowicie, jak Gburka, znana obecnie jako cesarzowa Lassen, zdołała pozbawić Kallenveda tronu i sama utrzymać władzę. W tym świecie, zdominowanym głównie przez mężczyzn, taki czyn w wykonaniu kobiety, wydaje się być czymś naprawdę niezwykłym. W 4 tomie autor rzuca nieco światła na tamte wydarzenia i okazuje się, że to co pozornie wydawało się zamachem stanu, było elementem większej całości, bardzo dokładnie przemyślanej. Gra o władzę toczyła się bowiem nie tylko na ziemskiej płaszczyźnie.
Wielokrotnie odnosi się autor do symboliki łańcuchów. W Smoczej Talii powstał nie tylko nowy, tytułowy dom, z którym pozostali muszą się liczyć. Łańcuchy to różnego rodzaju zobowiązania, przysługi, niewola, którą narzucają bohaterom inni lub też oni sami przez popełniane czyny. To także opętanie przez bóstwo, splot okoliczności lub zagubienie w meandrach własnego umysłu. Pozbywając się jednych łańcuchów, często nakładamy na siebie inne, bo po prostu nie ma możliwości, by ich zupełnie uniknąć. I chyba to jest w tym wszystkim najsmutniejsze. Nie ma bohatera, który nie byłby przez coś skuty.
Zakończenie powieści, zamykające jedne wątki, a otwierające kolejne (jak to bywa w przypadku serii) nie do końca mnie zadowoliło. Liczyłam, że Tavore i Felisin będą miały choć chwilę, by porozmawiać, a tymczasem wszystko odbyło się jakoś tak poza nimi. Po co w takim razie były te poszukiwania, które Tavore zapoczątkowała? Przyznam, że nie do końca rozumiem motywację Przybocznej.
Wspominałam już wcześniej, że lektura Opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych do łatwych nie należy. Trzeba się posiłkować Dramatis Personae i Glosariuszem, przeglądać załączone mapki, stale zachowywać czytelniczą czujność. Jednak bogactwo szczegółów i rozmach stopniowo wyłaniającej się z chaosu wojny intrygi, nie pozwalają zrezygnować z lektury. I chyba to właśnie stanowi o sile serii S. Eriksona. Jeżeli książka posiada w sobie coś, co mimo napotykanych po drodze trudności, każe czytać ją dalej, to zdecydowanie na to czytanie zasługuje.
opublikowana także na blogu: W Pępku Trójmiasta