Pielęgniarka oddziału kardiologii dziecięcej na co dzień styka się z ciężkimi przypadkami chorób serca u najmłodszych, a prywatnie jej własne serce rozsypuje się z żalu i bólu z powodu niemożliwości poczęcia dziecka oraz odrzucenia przez męża.
Na wiele sytuacji reaguje powiedzeniem "pomyślę o tym jutro", starając się tym samym odłożyć emocje na później, nie myśleć i nie podejmować decyzji od razu. Marta to młoda trzydziestoletnia osoba, która na innych przerzuca decyzyjność za to, jak ma wyglądać jej życie, a sama stara się dopasować do powstałego planu.
"Pomyśle o tym jutro" na pierwszy rzut oka wydaje się być przygnębiającym monologiem kobiety, która godzi się ze swoimi porażkami, rzeczowo tłumaczy ostateczną decyzję męża i do pewnego stopnia zatraca się w negatywnych emocjach. I można by zostać przy tym obrazie poranionej, wykorzystanej i porzuconej kobiety, ale to tylko część rzeczywistości. Tak postrzegamy Martę za sprawą jej własnych słów i ukazania zdarzeń z jej punktu. Co innego podpowiadają jej bliscy, sugerując słabość, z którą jest w stanie sobie poradzić, a zatracanie się i przezywanie bólu w samotności, odcinanie od tego, co czuje Marcin w obliczu kolejnego rozczarowania powinna przekuć w mobilizację i pracę nad sobą. W końcu ktoś zostawia ją bez złudzeń zarzucając zbyt szybkie poddawanie się, ucieczkę od problemu, porównując tym samym do tysięcy innych młodych ludzi, którym zwyczajnie nie chce się głębiej wchodzić w relacje, dbać o codzienne rytuały pielęgnując bliskość i po prostu dając siebie zamiast głównie oczekiwać czegoś od innych. Dlatego, mimo iż lektura jest dość krótką opowieścią skłania do przemyśleń, szczególnie że nie trafi się w niej na rozckliwianie, zbyt mocne pogrążanie we własnych myślach, bo co chwila ktoś inny wypowie kilka trafnych uwag, z którymi Marta nie zawsze umie sobie we właściwy sposób poradzić.
Na koniec uderza myśl, iż "Pomyślę o tym jutro" można odczytać na wielu poziomach, bo zdarzenia przyjmują tyle interpretacji z ilu punktów będziemy je rozpatrywać. Małżeństwo widzi swoje życie innym niż mogą to zaobserwować nawet najbliżsi. Ci z kolej patrzą na sytuację poprzez pryzmat znajomości danego człowieka. Znając kogoś od urodzenia wiedzą na co stać członka rodziny, a znajomi, choć dostrzegają mniej, czasem przez pryzmat zniekształceń własnego stosunku do życia, nierzadko też trafiają celnie z uwagami.
Katarzyna Michalik-Jaworska dokonuje pewnego rzeczowego ujęcia relacji międzyludzkich. Ogranicza się do lapidarnego zapisu fragmentów z życia bohaterki, co doskonale pasuje do uwypuklenia istoty sprawy. Treść nacechowana realizmem ukazuje najistotniejsze, czyli przeobrażenie się bohaterki, która w końcu podejmuje walkę o to, co dla niej ważne. Za sprawą poczynań Marty kolejny raz uświadamiamy sobie, iż najistotniejsze i zarazem najtrudniejsze w życiu jest podejmowanie decyzji i chęć do wdrażania zmian. To czyni nas gotowym do rozwijania się, otwierania na nowe możliwości.
Jednak jeśli chodzi o zagłębianie się w środowisko medyczne, relacje ze współpracownikami i radzenie sobie z tak wymagającą pracą oraz opis sytuacji traumatycznych w wyniku kolejnych poronień, czytelnik dostaje niewiele. Te momenty opisywane są w postaci skrawków, dość szybko ucinane i chowane na najniższą półkę. Są, ale jakby ich nie było. Oczywiście mają one odzwierciedlenie w postawie kobiety, to ją przecież kształtuje, jednak brak wyczerpująco zaprezentowanej problematyki powoduje zacieranie tych aspektów życia. Sprzyja to wrażeniu, jak gdyby nie były ważne, albo dotyczyły kogoś innego. Ostatecznie takie potraktowanie historii nie stanowi dla mnie pełnego realnego scenariusza. Odpuszczono sobie w niej bardzo ważny element, o którym mało kto potrafi mówić, bo strata nienarodzonego dziecka jest często odbierana jako coś, czego nie było. Szkoda, bo lektura zawsze ma szansę stać się dobrym punktem do rozpoczęcia trudnej dyskusji.