Wiosna już w pełni, a u mnie znów na opak – kolejna świąteczna opowieść, której nie miałam okazji zdobyć zimą, a bardzo chciałam przeczytać. „Listy pełne marzeń” Magdaleny Witkiewicz w końcu wpadły w moje łapki, a więc bez względu na porę roku zabrałam się za lekturę. Czy było warto? Już odpowiadam na to pytanie.
Maryla Jędrzejewska to ciepła i życzliwa kobieta w wieku 70+, która nie posiada własnej rodziny, ale ma wokół siebie wiele przybranych dzieci. Możnaby nawet zaryzykować stwierdzenie, że to taka dobra babcia, która przejmując rolę świętego Mikołaja pragnie czynić dobro oraz spełniać dziecięce marzenia. Jej misja nie opiera się tylko na zwykłym kupowaniu prezentów, ale ma dużo większe znaczenie. Za sprawą kilku oddanych pomocników Maryla stara się zaklinać rzeczywistość oferując pomoc nadawcom listów i zapewniając im nowy, lepszy start w dorosłe życie. Tytułowe listy pełne marzeń są starannie czytane i segregowane, aby w odpowiednim momencie można było się nimi zająć. Jak się jednak okazuje dobre chęci i szlachetne uczynki niestety nie zawsze są właściwie rozumiane, a źli i zawistni ludzie mogą uprzykrzyć życie. Maryla się o tym przekonuje, gdy pewnego dnia otrzymuje wezwanie do… prokuratury. Zastanawiacie się pewnie dlaczego tak się stało… Na to pytanie znajdziecie odpowiedź na stronach książki, do której przeczytania serdecznie zachęcam.
Jak na bożonarodzeniową opowieść przystało, historia Maryli Jędrzejewskiej wlewa mnóstwo ciepła, optymizmu i dobrych wrażeń prosto w nasze serca. Już od pierwszych stron jesteśmy pod wrażeniem tego, co robi główna bohaterka. I choć jej działania przekraczają granice prawa, to jednak całą duszą popieramy to szlachetne przedsięwzięcie. Maryla, niczym dobra wróżka, chce czynić dobro i trzeba przyznać, że bardzo dobrze odnajduje się w tej misji. A my kibicując bohaterce odnosimy wrażenie, jakbyśmy sami mieli swój udział w tych działaniach.
Opowieść jest potwierdzeniem tego, że cuda się zdarzają, a przy udziale dobrych ludzi pragnienia jeszcze łatwiej mogą się spełniać, jeśli tylko odważymy się marzyć. W baśniowym charakterze tej historii znajdziemy sporo realistycznych elementów. Wszak jest to książka o prawdziwych ludziach, którzy mają swoje smutki i problemy i często ich jedyną radością, a nawet ostatnią szansą jest szczery list do świętego Mikołaja, w którym mają odwagę napisać o tym, czego pragną.
Muszę przyznać, że warto było sięgnąć po tę książkę, chociaż historia mnie nie urzekła, tak jak tego oczekiwałam. Doceniam szlachetność, dobroć i bezinteresowną pomoc, ale czegoś mi tu jednak zabrakło. Nie przekonała mnie ta historia i chyba nawet nie umiem powiedzieć dlaczego. Może była zbyt infantylna, może zbyt cukierkowa, może miałam zbyt duże oczekiwania, a może po prostu nie pozwoliła mi uwierzyć w Mikołaja. A szkoda, bo książkę naprawdę szybko i łatwo się czyta, a jej lektura pozostawia w naszej pamięci mnóstwo pozytywnych emocji.
„Listy pełne marzeń” to ciekawa pozycja na długi zimowy wieczór przy kubku aromatycznej herbatki, ale niestety bez fajerwerków.