"Sprawa Rembrandta" to dziesiąta powieść z, jak na razie, dwunastotomowego cyklu o agencie izraelskiego wywiadu - Gabrielu Allonie. Przyznam, że wcześniej nie zrobiłam odpowiedniego "researchu" i nie wiedziałam, że jedzie do mnie kolejna książka z większej serii (mimo, że (sic!) jest o tym informacja na samym dole opisu z okładki!) . Ma to swoje plusy i minusy, o których zaraz powiem.
Gabriel Allon odchodzi z biura - chce wraz ze swoją piękną żoną wieść normalne życie w dość odosobnionym domu na wzgórzach Kornwalii. Jednak jego niedawna tożsamość, którą chce wymazać z pamięci, sama daje o sobie znać (wspomnienia można uciszyć, z ludźmi jest większy kłopot). W niedługim czasie po jego przeprowadzce odwiedza go znajomy marszand sztuki - Julian Isherwood, który potrzebuje pomocy natychmiast. Kilka dni temu w Glastonbury doszło do morderstwa. Zabito konserwatora obrazów i skradziono mu płótno nad którym pracował w pocie czoła - prawdziwy skarb, oryginalny obraz Rembrandta. Okazuje się jednak, że ów dzieło może być o wiele cenniejsze niż się wydaje - kryje ono bowiem bardzo mroczną tajemnicę z przeszłości.
Przyznam, że dla mnie najmocniejszą stroną tej powieści jest historia zaginionego obrazu. Daniel Silva cofa swoich czytelników do II Wojny Światowej i odkrywa przed nimi historię żydowskiej rodziny Herzfeldów, która za wszelką cenę strzeże drogocennego dzieła. Dzieła, za które umrze wielu ludzi. Opowieść o Lenie Herzfeld jest chyba najbardziej przejmującą częścią lektury i to właśnie ją chłonęłam z wypiekami na policzkach.
Śledztwo Gabriela Allona ma swoje wzloty i upadki i to nie tylko w dosłownym znaczeniu - powieść jest bardzo nierówna i momentami niestety wymusza na czytelniku chwilę przerwy od lektury. Cichymi zabójcami tej książki są przede wszystkim bardzo wyczerpujące opisy akcji i brak przeskoków w odpowiednich miejscach - Silva czasem niepotrzebnie opisuje kolejne czynności bohatera, by dopiero po jednej-dwu stronach dojść do sedna. Wiadomo, że po takim zabiegu napięcie trochę siada, a czytelnik czuje się zmęczony i ugina się pod naporem informacji. Nie pomaga mu także dość spory odsetek postaci, o których mowa jest w powieści - taka ilość sprawia, że strach jest odłożyć lekturę na półkę, bo ma się pewność, że za kilka godzin trudno będzie wszystkich skojarzyć. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, iż wierni czytelnicy Silvy mieli o wiele łatwiej - przez dziewięć poprzednich tomów naturalne jest bezbolesne wdrożenie się w świat izraelskiego agenta. Myślę jednak, że dla tych, którzy są wyćwiczeni i mają chłonny umysł, taka ilość bohaterów nie powinna sprawić problemu. Jeśli jednak on wystąpi, to proponuję mieć przy sobie kartkę papieru i długopis, bo bardzo pomagają w identyfikacji postaci.
Na wielki plus zasługuje szczegółowe i gruntowne przygotowanie Daniela Silvy od bardziej "formalnej" strony - mam tu na myśli zasady i opis działania poszczególnych jednostek specjalnych, trochę wiedzy z zakresu militariów... Takich rzeczy nikt nie dowiaduje się ze zwykłych filmów sensacyjnych, trzeba przeznaczyć na to o wiele więcej czasu.
Kolejnym plusem jest kilkadziesiąt ostatnich stron książki - wtedy dopiero czuje się, że jest to powieść sensacyjna. Porwania, pościgi, kłamstwa, podchody i tykający zegar. Prawdziwa mieszanka wybuchowa, która w dużej mierze zaciera wcześniejsze niemiłe wrażenie. Jednakże, w mojej opinii język dalej pozostaje odrobinę toporny - Silva nie ma natury gawędziarza. Może dlatego, że z wykształcenia jest dziennikarzem/korespondentem?
Gdy Gabriel odsłania przed nami kompletną historię obrazu Rembrandta, łapiemy się za głowę. To naprawdę przerażające, co człowiek jest w stanie zrobić dla pieniędzy. "Sprawa Rembrandta" to niczym niewyróżniająca się powieść sensacyjna, ale to nie znaczy, że nie uczy nas czegoś ważnego - są rzeczy ważniejsze od majątku. Takie jak miłość, godność, czy - po prostu - życie. Nie warto ich tracić dla kawałka płótna.
Lekturę mogę polecić wielbicielom gatunku, ale również tym, którzy łakną podobnych historii - na pewno się nie zawiodą.