,,Historia białego wieloryba'' Luisa Sepulvedy jest naprawdę smutną, i przy tym starą jak świat, historią.
Oto mamy starcie starego z nowym - lafkenche, ludzie morza, ci, którzy mieszkali na wybrzeżach, którzy wypływali na wody i dbali o nie tak, jak należy dbać o żywiący nas ogród; ci, którzy brali tylko tyle ile było im potrzeba, sięgali tylko po to, co mogli wziąć bez szkody dla innych zostają zestawieni z wielorybnikami. Okrutnymi mężczyznami pływającymi na wielkich statkach, z ludźmi, którzy nie znają litości wobec wielorybów i innych morskich stworzeń, z ludźmi, którzy ćwiartują żywe jeszcze zwierzęta po to, żeby dobrać się do ,,ukrytego w ich ciałach światła''.
Mamy młodego wieloryba o skórze barwy księżyca. Istotę piękną, dostojną i wrażliwą, której powierzone zostaje niesamowicie ważne zadanie do wykonania: oto ma on chronić cztery trempulkawe, kobiety-wieloryby, które pomagają przeprawiać się umarłym lafkenche w zaświaty. A gdy ostatni z nich stanie się duchem, wtedy wieloryby i ludzie morza wyruszą w ostatnią podróż. Wyruszą tak daleko, jak daleko nie dopłynął jeszcze żaden wieloryb. Dotrą do krainy w której nie będzie już ,,tych, którzy zabierają wszystko, nawet wtedy, gdy tego nie potrzebują.''
Historia Mocha Dicka wciąż napawa mnie uczuciem przejmującego smutku - wszystko bowiem potoczyło się tak, jak mogliśmy się domyślić, że się potoczy. Nie było żadnego szczęśliwego zakończenia. Nie było żadnej wielkiej wędrówki.
Było poczucie porażki, była śmierć i było uczucie prawdziwej, gorącej nienawiści wobec ludzi. Tych ludzi, którzy są tacy mali i tacy łatwi do zniszczenia, ale jednak potrafią zadawać ból i niosą ze sobą śmierć, i nie patrzą przy tym na to, że inne istoty cierpią, że wielorybie matki bronią swoich młodych.
Książka Sepulvedy skłania jednak do refleksji - nie jest po prostu smutna, o nie. Każe nam się zastanowić nad kondycją społeczeństwa, nad tym, w jaki sposób traktujemy zwierzęta, że wciąż - nawet teraz, gdy wiemy, że ryby, psy, koty, konie, krowy, wieloryby, rekiny, płaszczki, sroki, wróble, króliki i gołębie, że one wszystkie czują i myślą, i chcą żyć tak samo, jak my - zadajemy im niepotrzebny i bezsensowny ból, że wciąż rozpychamy się na tej ziemi łokciami, żeby wyrwać dla siebie jeszcze jeden kawałek zieleni pod parking, żeby osuszyć jeszcze jedno mokradełko, żeby wyciąć jeszcze kilka drzew i spalić jeszcze trochę śmieci.
Sepulveda nie mówi nam, co mamy robić. Nie robi tego też wieloryb o skórze barwy księżyca. Nie dowiemy się tego z muszliloco, ani od małego chłopca stojącego na plaży.
Przesłanie tej historii jest jednak jasne, tak jasne, jak ukryte w ciałach wielorybów światło: bądźmy wrażliwi i bierzmy tylko tyle, ile potrzebujemy.
A może, tylko może, wtedy wszystko będzie lepiej.