Zasadniczo książka miała traktować o wyprawie Tim'a Butcher'a korespondenta wojennego Daily Telegraph na wzór tej, jaką odbył pierwszy śmiałek z Europy zapuszczający się w te rejony Afryki w XIX wieku i przepłynął rzekę Kongo. Zatem można liczyć na poruszanie się owym historycznym szlakiem po dzisiejszych, równie niebezpiecznych terenach Konga, które od dziesiątek lat jest wyniszczane przez działania wojenne. Niestety. O ile o historii tego obszaru, jaki i krajach ościennych i zachodzących między nimi interakcjach jest masa informacji, łącznie z politycznymi stosunkami afrykańskimi, co i oddziaływaniem europejskim dawnych kolonizatorów czy dzisiejszych organizacji, o tyle o życiu dzisiejszego mieszkańca tamtych rejonów niewiele. Nie licząc oczywiście starć rebeliantów, wszelkich formacji bojówkowych i kogo tam jeszcze. Brak mi w tym zwykłego człowieka, mieszkańca Kongo, zmuszonego żyć w takich, a nie innych realiach społeczno-politycznych, do tego trudnych warunkach, walczących o pożywienie.
Butcher tą publikacją uzmysławia nam jedno: bez wsparcia zachodnich placówek dyplomatycznych, ONZ czy znajomości wśród liderów rządnych krwi frakcji nie miałby co tam robić, bo nawet kroku na ziemi Demokratycznej Republiki Konga nie postawiłby bez takiego zaplecza. Jasne jest, że nie jest to kraj dla turysty i praktycznie nikt z nas tam nigdy nie pojedzie, wiec tym bardziej biorąc książkę do ręki chce się poznać choć trochę egzotyki czarnego lądu, a nie jedynie odbyć lekcję historii, kolejną o masakrach, rzeziach i samych rebeliach. Ciągłe poruszanie zamierzchłych czasów było by dobre, gdyby oprócz tego, jak wyglądała ścieżka odkrywcy Henry’ego Stanleya, którą teraz przemierza autor, były opisane dzisiejsze wrażenia.
Dla mnie książka na pewno nie jest pierwszym dobrym źródłem, które uzmysławia, jak to biały człowiek, Europejczyk, manipuluje zacofanym krajem Afryki na swoją korzyść. Belgowie oddali we władanie Kongo ich mieszkańcom , zrzekając się praw kolonialnych, ale czy jakiekolwiek państwo oddało by ot tak, bogaty w złoża kraj? Kraj, który w latach 50-tych XX wieku przeżywał rozkwit zmarniał pod wpływem politycznych układów, konszachtów zawieranych pod stołem przy pomocy zwolenników na rzecz Belgii. Kolejne dziesięciolecia upodobniło tę część Afryki do każdego innego biednego rejonu, w którym ludzie zabijają sie za żywnośc, gdzie korupcja kwitnie w najlepsze i nie ma takiej organizacji narodowej, która umiałaby przywrócić w nim spokój.
Publikacja jest mocna w swym wyrazie, tym bardziej jeśli ktoś mało wie o dramatycznej sytuacji w państwach Afrykańskich zrobi ogromne wrażenie. Mnie w niej brak wnikliwego spojrzenia białego człowieka na pozbawionego praw Kongijczyka, a za dużo o ambasadach, stosownych przepustkach i tym podobnych zmaganiach autora.