Opowieść o największym samotniku wśród impresjonistów, malarzu, którego określano jako mruka i mizantropa. Autorka prezentuje nam jego portret tylko trochę odmienny od znanego powszechnie. Podobnie jak ona wyobrażałam sobie Degasa czytając Stone'a i La Mure'a, uważam jednak, że trochę przesadziła każąc mu zakochać się w tancerce. Chociaż kto wie, może wcale nie był taki zupełnie nieczuły i bezuczuciowy, jakim przedstawiają go źródła, może jest prawdopodobnym, że kogoś pokochał? Zakończenie książki nie pozostawia już wątpliwości - to ten sam Degas, który mawiał, że istnieje tylko jedno serce, które można poświęcić jedynie pracy.
Książka Wagner daje obraz XIX-wiecznego Paryża z zupełnie innej perspektywy niż większość biografii - uczestniczymy w życiu dziewczyny, która chce być primabaleriną, oglądamy od wewnątrz świat opery i baletu. Wpisuje się w nurt twórczości, do której należy głośny film "Czarny łabędź" - oto młode, niewinne dziewczę trafia do okrutnego, pełnego cierpienia, bólu i rywalizacji ocierającej się o absurd świata baletu. Jeśli chce coś osiągnąć, musi być lepsza od kogokolwiek, a to wiąże się z zawiścią, podstępem i okrucieństwem. Szokujące nas prawa tego świata prawie się nie zmieniły od wielu dziesiątek lat, o czym świadczy film Aronowsky'ego. Baletnice panują nad każdym gestem i słowem, pokonują same siebie, by być z każdym dniem lepszymi tancerkami, nie zważają na rany i ból. Zatracając się w perfekcji rezygnują z siebie, z marzeń o tańcu i oklaskach, zapominają to, do czego chciały dążyć na początku. W czasach Degasa primabalerina otrzymywała nagrodę pod postacią możnego kochanka, który zapewniłby jej utrzymanie - przegrana równała się biedzie, może nawet śmierci z głodu.
Aleksandrie marzy o tym, by móc zarabiać pieniądze tańcem. Chce przyzwoicie żyć, a przede wszystkim pragnie pomóc rodzinie. Ma w sobie wiele samozaparcia, ciężko pracuje, by kiedyś podbić Paryż. Rzeczywistość jednak rzuci biedną dziewczyną o ziemię z dużą siłą. Książka opowiada o sztuce, która nie sprowadza się tylko do obrazu powieszonego w galerii czy do przedstawienia, które kończy się wraz z zaciągnięciem kurtyny. Obserwujemy świat powstawania piękna, który wcale nie jest idealny, co więcej, jest brutalny i brzydki. To także powieść o miłości, która nie ma nic wspólnego z romantyzmem - twórca kocha tylko swoją sztukę - jest to miłość granicząca z szaleństwem, a kochanie twórcy jest skazane na nieodwzajemnienie, naraża na cierpienie i rozczarowanie. Miłość nie trwa wiecznie, triumf wiąże się z upadkiem, a marzenia nie zawsze się spełniają.
Sam Degas pozornie nie jest nawet bohaterem tytułowym, ale mimo to uważam "Tancerkę..." za książkę biograficzną. Poznajemy malarza z opisu kogoś, kto go zna i obserwuje, doskonale wtapiamy się w XIX-wieczny Paryż, możemy poczuć jego atmosferę i odetchnąć tym samym powietrzem, którym oddychał impresjonista. Narracja jest wzbogacona myślami samego Degasa, ponieważ autorka zaczerpnęła ich sporo z jego listów. Dzięki temu jego wysoka, sztywna postać, choć jest przewrotnie tylko postacią drugoplanową, zstępuje z portretów i staje się realnym, żyjącym człowiekiem, nie tylko przepełnionym wątpliwościami, targanym namiętnością, marzącym, ale także chodzącym kiedyś po ulicach czy siedzącym godzinami na niewygodnym krześle w pierwszym rzędzie opery. Nie jest to książka tej klasy co "Clair de Lune" czy "Pasja życia", ale cudownie się ją czyta, jest sugestywna i znakomicie przenosi czytelnika w czasie. Nie ma tu słowa o Mary Cassatt, poza tym autorka jakoś nie trzyma się faktów jeśli chodzi o sam budynek opery paryskiej, jednak powieść jest na tyle wartościowa dla mnie, że mogę jej parę rzeczy wybaczyć.
http://zielonowglowie.blogspot.com/