“Defekt pamięci” to książka wydana dzięki współpracy autora z Akademickimi Inkubatorami Przedsiębiorczości. Jest to trzecia publikacja Krzysztofa Bieleckiego, po “Raz na kilkaset lat”, “Kod, czyli rzeczy, które zauważasz w mieście, gdy wpatrujesz się w nie odpowiednio długo”, oraz “Miasto to gra”. Jak dowiedziałam się na blogu Edyty “Defekt pamięci” jest “najbardziej przystępną spośród czterech książek” pana Bieleckiego. Informacja to trochę szokująca, bo właśnie kompletne zagmatwanie to cecha charakterystyczna tej powieści.
“Defekt pamięci” to powieść obyczajowa z elementami science-fiction. Pracownik biurowy imieniem Kool Autobee prowadzi dość normalne życie. Wyraża się o nim nawet jak o mieszance pracoholizmu z hedonizmem. W tygodniu praca, w weekendy imprezy i tak ciągle, aż do momentu kiedy na nocnym stoliku własnej sypialni bohater odnajduje kartkę z rozkazem, aby pisał dwie strony tekstu na dzień. Autobee nienawidzi literatury i absolutnie nie zamierza spełniać niczyjej prośby. Wtedy właśnie kojarzy fakty i widzi, że jego nieposłuszeństwo doprowadza do katastrof i kataklizmów. Giną poszczególne kolory, kontynenty, walą się mosty, giną niewinni ludzie, płoną parki. Kool, nie mając wyboru, stara się wywiązywać z obowiązku, jednocześnie próbując zatrzymać błędne koło. Wędrując ze swoją maszyną do pisania po mieście, zaczyna zauważać innych tworzących. Okazuje się, że jest ich wielu, okazuje się, że Piszący to nie przypadek, a wielka organizacja, która nie potrafi wysiąść z pędzącego pociągu. Kool Autobee postanawia stać się bohaterem wszystkich uciśnionych Piszących i wraz z grupą znajomych z kręgu, organizuje ruch oporu.
Czytając powyższy akapit, stwierdzam, że fabuła niczego sobie. Jednak charakterystyczny styl Krzysztofa Bieleckiego nie pozwala przejść wobec siebie obojętnie. Tekst składa się z króciutkich rozdziałów, które na pierwszy rzut oka idzie jakoś sklasyfikować. Mamy przygody Autobee, mamy perypetie jego znajomych, mamy powieść science-fiction, w której postać o imieniu BN82 rozmawia z czarnoksiężnikiem o podboju gwiazd. Wszystko jednak w szybkim tempie zaczyna zlewać się w jedną całość, kiedy okazuje się, że Autobee cierpi na dziwny defekt pamięci, a prawdopodobieństwo tego, że wszystkie postaci to jedna i ta sama osoba szybko rośnie. Tekst usiany jest powtórzeniami. Niekiedy powtarzają się po sobie te same zdania, niekiedy powraca ten sam akapit. Czytelnik czuje się skołowany i zagubiony. Bohaterowie znikają i pojawiają się bez przyczyny, przenikając się wzajemnie. Również chronologia jest niejako zaburzona. Ktoś przypomina sobie rozmowę, która dla kogoś innego jeszcze nie miała miejsca.
Na pochwałę zasługuje zakończenie powieści, które jest bardzo nieprzewidywalne i zaskakujące. Docierając do ostatnich stron, miałam wrażenie, że odzyskuję kontrolę nad wyjątkowo niesforną książką, znowu wiem o co chodzi, a bohaterowie wydawają mi się normalnymi ludźmi, a nie postaciami, które w każdej chwili mogą stać się kosmitą, potworem, czy bryłą lodu.
Książka wydana jest w nienaganny sposób. Mimo, że okładka jest dość skromna i na pierwszy rzut oka pożółkła, jakość papieru nie pozostawia niczego do życzenia. Język “Defektu pamięci” jest dość przystępny. Autor nie używa wyszukanych słów, wręcz odwrotnie. Dialogi bohaterów są przejrzyste i zwięzłe, niekiedy przyozdobione szczyptą wulgaryzmów, która jednak nie rzuca się zbytnio w oczy.
Powstrzymam się od jednostronnej oceny powieści, gdyż mimo, że nie zostanie ona moją książką roku, to widzę w niej jakiś dziwny potencjał, którego nie umiem sklasyfikować. Wydaje mi się, że znam mnóstwo ludzi, którzy byliby “Defektem pamięci” zachwyceni i zaintrygowani. Książka bez wątpienia jest oryginalna i bezprecedensowa. Doceniam trud poniesiony przez autora, aby napisać i wydać własną książkę bez finansowego wsparcia i promocji znanego wydawnictwa. Gorąco zatem polecam zapoznanie się z “Defektem pamięci”. Nawet jeśli nie czujecie się do końca pewni czy uda Wam się odnaleźć w mieszaninie postaci i wydarzeń, to spróbujcie. Myślę, że nie przejdziecie wobec tej pozycji obojętnie, a być może przyżyjecie obiawienie, gdyż bez wątpienia Krzysztof Bielecki należy do najbardziej oryginalnych autorów, z którymi miałam do czynienia ostatnimi laty.