Cóż, przesłuchałem. Nie będzie to najbardziej obiektywny i merytoryczny komentarz z mojej strony, ale muszę to rzucić: ale to jest beznadziejne. Naprawdę. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałem tak badziewną książkę.
Mało co się tutaj klei, poważne wątki są potraktowane z ogromną ignorancją. Kiedy ktoś w książce porusza wątek depresji, oczekuje się od tej osoby, że dobrze ten problem wprowadzi i będzie traktowała go poważnie. A w „Długo i szczęśliwie” mało co jest tak właśnie potraktowane. Depresja jest jedynie doklejką do głównej fabuły. Niestety. Pojawia się ni z gruszki, ni z pietruszki. Autorka pisze o związku głównych bohaterów, coś się w nim zaczyna psuć i cyk, wrzucenie do tandemu depresji, bo to taki fajny wątek, który można dodać na odczepnego i potem się chwalić, że pisze się ważne książki, prawda? (wyczujcie mocny sarkazm)
A jeśli byłoby Wam za mało, to trzeba też dodać trochę gorących pocałunków i obściskiwania się, bo to w połączeniu z ważnymi tematami zawsze się sprzedaje… Są też sceny seksu ucinane czy przyspieszane w odpowiednich momentach, ale tak czy siak „Długo i szczęśliwie” jest zdecydowanie pozycją dla starszych. Poza tym to jedynie kolejne doczepki do tego kołtuna.
Od podrzędnego, głupiutkiego romansu jednak się oczekuje, że będzie chociaż dobrze napisany, a w przypadku tej pozycji? Jeden wielki klops. Mam dość książek z reprezentacją lgbt+, które powstają od kilku lat jak grzyby po deszczu, a które w dodatku są źle napisane, nielogiczne, chaotyczne, osobowość i charakter głównych bohaterów opiera się tylko na tym, że są queerowi. Jestem zły na autorkę, po prostu. Tęczowe książki dosłownie w ostatnim czasie zalewają rynek. Na początku ich popularności było to całkiem fajne – w końcu powiew świeżości na rynku. Ale ileż można.
Sam pomysł na fabułę zwiastował dwie drogi, którymi może pójść autorka. Akcja bowiem ma miejsce na planie i za kulisami amerykańskiego programu w stylu „Love Island”. Mamy księcia jak z bajki, o którego rywalizuje stadko spragnionych miłości kobiet. Brzmi jak rodem z obrzydliwego, patriarchalnego świata, co? Ale oto okazuje się, że pomiędzy księciem a jego opiekunem z planu zaczyna się „coś” dziać. No i to jest właśnie ten moment, który autorka mogła wykorzystać, żeby pokazać autentyczny upadek patriarchatu.
SPOILER
Zrobiła to. Po koniec Dev i Charlie kończą razem, ale ile po drodze jest gównoburz, kłótni, rozważań o niczym. Autorka totalnie nie potrafiła tego dobrze poprowadzić i sprzedać czytelnikowi. Wymyślała durne problemy, których tak naprawdę nie było i każdy dawno wiedział, jak skończy się akcja. Rzekomą przeszkodę przedstawiała jako ogromną i zaprzepaszczającą wszystko, podczas gdy ta była jedynie marnym pyłkiem kurzu, który wystarczyło zdmuchnąć. Jeszcze gdyby akcja książki nie działa się współcześnie, to można byłoby to uzasadnić obawą przed reakcją ludzi na gejowski związek, ale tak nie było. Bohaterowie nawet o tym nie myśleli. W ogóle ja nawet nie wiem już po przesłuchaniu, o co konkretnie chodziło, jaki był problem. Beznadzieja.
KONIEC SPOILERU
Po przesłuchaniu „Krótko i szczęśliwie” oficjalnie mam dość tęczowych książek. Szkoda, że kończy się pewna era w moim czytelniczym życiu, ale chyba tak po prostu musi być. Nie podoba mi się trend wydawania romansów z reprezentacją LGBT+. Jest ich już po prostu za dużo. A za ilością jakość nie nadąża. Szkoda, mogło być bardzo dobrze.