Książkę podsunęła mi osoba mająca na względzie moje dobro. Ktoś, od kogo doświadczyłam w ostatnich miesiącach tego dobra naprawdę dużo, ale jednocześnie ktoś, kto nie wie, że takich cudotwórczych książek nie czytam i nie wierzę w ich moc (pomagają mi innego rodzaju lektury). Gdyby nie ten ktoś, nigdy bym po 29 darów… nie sięgnęła, bo odstraszyłby mnie już sam tytuł, a także wydawnictwo (Studio Astropsychologii). Spaliłabym prędzej tę książkę, niż ją przeczytała. Ale po prostu nie chciałam robić tej osobie przykrości, wiedząc, że chce dla mnie jak najlepiej. I przeczytałam.
Autorka książki jest jednocześnie jej bohaterką. To trzydziestokilkuletnia kobieta, które niedługo po wyjściu za mąż dowiaduje się, że jest chora na stwardnienie rozsiane. Jak można się domyślać, diagnoza ta rujnuje jej życie, którego poziom i komfort stopniowo się pogarszają. Cami miota się pomiędzy bólem fizycznym i psychicznym, rozgoryczeniem, niezgodą i rozpaczą – a szukaniem jakichś form pomocy. Jedna z jej bliskich znajomych – duchowa przewodniczka, uzdrawiaczka i nauczycielka pochodząca z RPA – przedstawia jej ideę 29-ciu Darów. Tu od razu wspomnę, że różne formy duchowości przedstawione w książce, ich wzajemne przenikanie się i uzupełnianie oraz w ogóle możliwość poszukiwania drogi duchowej dla siebie – to było to, co mnie szczególnie zainteresowało.
Ale wracając do 29-ciu Darów. Otóż obdarowywać można wszystkich i wszystkim. Ludzi nam najbliższych, jak i zupełnie obcych. Rzeczami materialnymi i tym, co niematerialne. Można sobie zaplanować, co i komu podarujemy, a można też czekać na rozwój wypadków każdego dnia, aż pomysł na dar i osoba go potrzebująca pojawią się same. Ważne, by obdarowywać z pełną świadomością i wdzięcznością, bez oczekiwania na wzajemność. Nieodłącznym i niezwykle istotnym elementem tego procesu jest obserwacja, co się z nami dzieje w wyniku obdarowywania.
Cami Walker opisuje 29 sytuacji, w których coś komuś dała oraz jak te dary wpłynęły na nią – każdy z osobna i wszystkie razem. Tak, jej życie rzeczywiście się odmieniło. Można to podsumować stwierdzeniem, że obdarowywanie stało się dla niej skuteczną metodą radzenia sobie z chorobą, sposobem na zaakceptowanie swojego nowego życia. Znalazła w sobie energię i odwagę, nauczyła się dostrzegać możliwości w beznadziejności. Piszę teraz o czymś, co niby jest oczywiste, ale jednocześnie bardzo trudne – przynajmniej dla mnie. To coś więcej niż osławione pozytywne myślenie i szklanka zawsze do połowy pełna.
Warto dodać, że autorka rozpropagowała ideę obdarowywania, najpierw opowiadając o niej znajomym i zapraszając ich do podjęcia tego wyzwania, a z czasem tworząc internetową społeczność obdarowujących. Założona przez nią strona, na której można opowiadać o swoich 29-ciu darach wciąż istnieje:
http://www.29gifts.org/.
Trzeba niestety jasno powiedzieć, że książka jest bardzo źle napisana pod względem stylistycznym – albo źle przetłumaczona. Sztucznie, topornie i bez polotu, a niepoprawnie zbudowane zdania też się trafiają. Nie znam oczywiście oryginału, ale trudno nie odnieść wrażenia, że ktoś po prostu wrzucił tekst w tłumacza Google i podał to, co wyszło, ani trochę tego nie wygładzając. Nie ma to wpływu na piękno opisanej idei i nie zniechęca do niej, ale powoduje chaos i bardzo drażni.
Niewiele z tej książki nadaje się do zacytowania bez zgrzytu, ale ten fragment akurat tak: Leczenie nie dokonuje się w próżni (…), ale poprzez nasze interakcje z ludźmi. Dzięki Dawaniu możesz skupić się na tym, co masz do zaoferowania innym, jednocześnie wiele wnosząc do własnego życia. Każda próba obdarowywania innych wymaga pozytywnego myślenia i działania, które rozpocznie proces przemiany. To wzmocni twoją chęć do życia (s. 24).
Czy ja czuję się gotowa dać 29 darów w 29 dni? Jeszcze nie. Ale ziarno zostało zasiane.