Z debiutami bywa różnie: są takie, o których chce się zapomnieć, takie, które dobrze rokują i takie, jak „Uczeń Nekromanty” – które pozostawiają człowieka ze szczęką na podłodze.
E.Raj stworzyła absolutnie fantastyczny świat z gatunku tych mrocznych i brudnych. Tutaj nic nie jest cukierkowe, główni bohaterowie moralnością nie grzeszą, a jednak czyta się tę książkę z przyjemnością czy może wręcz z pewną chorą fascynacją. Pierwszy raz zetknęłam się z tak szeroko opisanym tematem nekromancji i muszę przyznać, że Autorka dokładnie sobie wszystko przemyślała, tworząc swoje rozległe uniwersum. Szczególnie spodobały mi się opisy kierunków na Akademii Magii, zależności między nimi i stopniowanie talentów.
W świat wprowadzani jesteśmy powoli, początkowo nie do końca wiadomo, o co tak naprawdę chodzi. Wątki toczą się luźno, jakby obok siebie, z czasem jednak zaczynają się zazębiać, a wszystko dąży do kulminacji. Tytułowa plaga rozkręca się dopiero około pięćsetnej strony, ale to, co dzieje się wcześniej, w żaden sposób nie nuży i ma swoje istotne znaczenie. Może jedynie sam początek był dla mnie nieco trudny do przebrnięcia, ale po kilkudziesięciu stronach problem zniknął, a ja wsiąknęłam w zdegenerowany Syllon. Jeśli ktoś męczy się na początku: naprawdę warto czytać dalej.
Spotkałam się z zarzutem zbyt wielu postaci i wątków – absolutnie nie mogę się z nim zgodzić. Przy takiej objętości książki, przy tak rozbudowanym świecie po prostu nie mogło być inaczej. Książka zaopatrzona jest w mapy ułatwiające orientację w świecie stworzonym w Uczniu i w listę postaci. Wszystko jest do ogarnięcia, choć z pewnością trzeba czytać dokładnie, nie zaś przelatywać po kilka stron. Nawet czytając na raty (do czego ja byłam zmuszona z pewnych względów), jest się w stanie połapać w wątkach i postaciach. Powiedziałabym jednak, że do tej książki u czytelnika wymagany jest pewien poziom dojrzałości czytelniczej.
Na uwagę i pochwałę zasługują też rewelacyjne cytaty i wiersze rozpoczynające każdy rozdział oraz fantastyczna okładka stworzona przez samą Autorkę.
Żeby nie było tak różowo, muszę się też do czegoś przyczepić. Po pierwsze opisy – świetnie napisane, ale chwilami było ich dla mnie trochę za dużo. Nie wpłynęło to na mój odbiór książki, ale wolałabym, żeby było ich trochę mniej na korzyść dialogów. Ponad 900 stron to jest jednak sporo i mam wrażenie, że wiele osób nie sięgnie po tę książkę choćby tylko z tego powodu. A szkoda. Po drugie raziły mnie zwroty typu „olej dziada” czy „bleh” (brylował w tym Gniew). Jakoś mi to nie przystawało do dark fantasy. Na szczęście nie było takich momentów wiele. Po trzecie zbyt dorosłe i przez to trochę nierealne wydały mi się również przemyślenia siedmioletniego Norgala. Rozumiem, że jest on nad wyraz inteligentny, ale mimo wszystko…
Wszystko to jednak drobnostki, które giną w morzu zalet tej książki. Gorąco polecam i czekam na kolejną część.