Lauren Asher urzekła mnie swoją serią „Miliarderzy z krainy Marzeń”, dlatego z niecierpliwością wyczekiwałam premiery jej kolejnego cyklu, jednocześnie zastanawiając się, czy okaże się równie dobry. Czy zatem „Projekt miłość”, czyli pierwsza odsłona serii „Lakefront Billionaires” również skradła moje serce?
Przyznam, że tak, ponieważ historia Dahlii Muñoz i Juliana Lopeza wciągnęła mnie już od pierwszej strony i nie wypuszczała ze swoich objęć aż do ostatniej.
Bardzo podobała mi się kreacja bohaterów. Oboje byli doświadczeni przez życie, ale ich traumy nie przysłoniły ich osobowości. Polubiłam ich za to, że mimo trudnych doświadczeń potrafili znaleźć światełko w tunelu — śmiać się, żartować, robić sobie nawzajem psikusy oraz oddawać się swoim pasjom, a ich wzajemna relacja okazała się dla nich niczym lekarstwo. Oczywiście, zanim zaczęło ono działać, musiało upłynąć trochę czasu, ale nie było to przesadnie przedłużane.
Lubię małomiasteczkowy klimat, więc drugim elementem, który zdecydowanie przypadł mi do gustu, było umiejscowienie fabuły w Lake Wisteria, małej, ale niezwykle barwnej osadzie, która przed laty została założona z miłości do pewnej niedostępnej kobiety. Z uwagi na fakt, że Dahlia i Julian zajęli się remontem jednego z domu założycieli, autorka postanowiła wpleść w fabułę jeszcze jedną romantyczną historię i chociaż jej koniec nie wszystkim się spodoba, myślę, że było to ciekawe rozwiązanie.
Uważam, że na plus zasługuje również to, że w „Projekcie miłość” pojawiają się również bohaterowie „Miliarderów z krainy Marzeń”. Wprawdzie są to tylko gościnne, epizodyczne występy, ale jednak gdy w tekście pojawił się Call, Alana czy choćby wspomnienie o Declanie, Iris i Rowanie, kąciki moich ust automatycznie powędrowały w górę. Lubię, kiedy autor wprowadza w swoich kolejnych książkach takie Easter eggi.
W swojej książce Lauren Asher poruszyła również bardzo ważny społecznie temat, jakim są wady genetyczne oraz adopcja. Myślę, że są to kwestie, które stanowią pewny rodzaj tabu, dlatego z jednej strony byłam trochę zaskoczona, że pojawiły się w romansie, ale z drugiej byłam pod naprawdę ogromnym wrażeniem tego, że autorka nie bała się ich poruszyć.
Chociaż historia Dahlii i Juliana zdecydowanie skradła moje serce, nie mogę doczekać się, aż będę mogła zagłębić się w historii Rafaela i Ellie, ponieważ mam wrażenie, że będzie jeszcze lepsza. Dlatego mam nadzieję, że wydawnictwo nie każe nam na nią zbyt długo czekać.