To nie jest pierwsza historia z gatunku ‘jak się w tym Wszechświecie pojawiliśmy’, ale wyróżniają ją dwa fundamentalne fakty kluczowe w popularyzacji nauki. Książka „Wszechświat. Biografia” jest napisana eleganckim i równym (o stałym stopniu zaawansowania) językiem. Po drugie, autor Paul Murdin jest astronomem obserwacyjnym, co zasadniczo wpływa na sposób konstrukcji treści o kosmosie, o czym szerzej w rozwinięciu. Poza wszystkim, praca profesora zdaje relację z nowoczesnego rozumienia Wszechświata jako miejsca pełnego ekstremalnych zjawisk, które w zgodzie z prawidłami zasad fizycznych doprowadziły do struktur zasiedlających wszystkie poziomy skali czasu i przestrzeni.
Może dygresja uzasadniająca moje przekonanie podane we wstępie. Na poziomie popularnym o astronomii można opowiadać z perspektywy fizyka, inżyniera, nawet chemika (z reguły dysponują oni wiedzą formalną wystarczającą, by pisać dla laika, bo co najwyżej się douczą pewnych detali). Jednak pewnych nawyków narracyjnych, szybkiego docierania do sedna referowanego akurat składnika struktur astrofizycznych, najefektywniej się nabywa będąc zawodowym astronomem. Nie meandruje on wtedy w detale teoretyczne czy zawiłe modele, szczególnie jeśli jest praktykiem. Dość dużo mamy prac, które bardzo luźno nawiązują do Wszechświata w ramach opowieści o mechanice kwantowej czy o teoriach wysokich energii (w szczególności o modelu standardowym cząstek). Brakuje w polskim piśmiennictwie popularny książek, takich jak ta. Skupionych na opowiedzeniu o dramacie kosmicznego zaistnienia i ewolucji astralnej z pięknym wplataniem przykładów z menażerii obiektów stanowiących podstawę dla poparcia pewnych stwierdzeń, albo wręcz przeciwnie – jako przyrodnicze fanaberie, dziwolągi świata planet, gwiazd czy galaktyk, które stawiają więcej pytań niż dają odpowiedzi.
„Wszechświat. Biografia” jest udaną próbą odtworzenia historii kosmicznej od Wielkiego Wybuchu po tajemnice powstania ziemskiego życia. Na każdym kluczowym etapie zmienności form prowadzących do nowej jakości, od pierwszych atomów, przez mgławicowe kondensacje, po stygnięcie planet, Murdin zatrzymuje się, by czytelnikowi opowiedzieć prostymi słowami o istotnych faktach. Szczególnie warte odnotowania są, pomijane czasem w tego typu opowieściach, analizy dynamiki formowania się Drogi Mlecznej (str. 106-117) czy zjawisko kilonowych, jako zderzenie dwóch ekstremalnie gęstych obiektów, jak czarne dziury lub gwiazdy neutronowe (str. 186-189). Kiedyś (jeszcze trzy dekady temu) uważano, że pierwiastki cięższe od żelaza powstają wyłącznie w wyniku wybuch supernowych, teraz astronomowie coraz bardziej są przekonani o ich pochodzeniu również w wyniku zderzeń gęstych pozostałości gwiazdowych. Czy to nie fascynujące, że materiał na noszoną przez nas biżuterię mógł powstać w wyniku zderzenia pulsarów?! Częstym błędem w przekrojowych opowieściach o historii Wszechświata jest zdawkowe traktowanie procesów gwiazdotwórczych i ewolucji gwiazd, jako obiektów transformujących materię do następnej szansy dla zaistnienia światów obfitujących w metale (w astronomii ‘metalami’ nazywa się pierwiastki cięższe od helu, co biorąc pod uwagę perspektywę dobrze opisaną w książce, już nie dziwi). Astronom naprawia to niedopatrzenie znakomicie. Żaden akapit w jego przemyślanych rozdziałach nie jest przypadkowy, przyszywany. Nawet szczególne potraktowanie wkładu kobiet (poprzez dopowiedzenie szerszego kontekstu społecznego i kilku zdań o trudnościach w, z reguły, męskim świecie nauki), których w odpowiednim czasie ich pracy twórczej nie doceniono, jest po prostu uczciwością historyczną. Jocelyn Bell, Andrea Ghez, Ruth Lynden-Bell, Vera Rubin zasługują na przypomnienie.
Murdin dużo miejsca poświęcił na astrofizykę planetarną. Rozdział o formowaniu się Układu Słonecznego i samej Ziemi (polecam dynamiczną opowieść o ‘wypadku’ sprzed 4 mld lat, który swoim katastrofizmem stworzył Księżyc – str. 212-220) w nowoczesnym odczytaniu porównawczym z masowo od dwóch dekad odkrywanymi egzoplanetami, pozwala na pełniejsze odniesienie się do zdumiewającego faktu naszego zaistnienia. Im bliższa nam (czasowo i przestrzennie) opowieść, tym pełniej czytelnik uświadamia sobie naszą wyjątkowość, ale i ludzką beznadziejną zależność od przypadku i sił, które przerastają o wiele rzędów naszą dumę z techniki panowania nad otoczeniem. Sama magnetosfera, której wielkość i charakter fizyczny determinują życie, wcale nie musiała tak cennie nas chronić przed tym, co Słońce oferuje zabójczego i pozwalać na to, co stworzyło ostatecznie organizmy. Profesor bardzo ładnie ten problem ubrał w słowa opowieści (str. 241-247). Łącząc miliardy lat i tryliony kilometrów, czasem przechodzi do zjawisk szybkozmiennych, które coś kończą, a jednocześnie zaczynają. To taki humanistyczny namysł nad naszą tymczasowością, która ostatecznie w pustym i zimnych Wszechświecie zakończy przygodę kosmiczną wszystkiego, a nas - małą błękitną kropkę - doświadczy wcześniej (str. 267):
„Jeśli Ziemia przetrwa do tego etapu ewolucji Słońca i Układu Słonecznego, to ostatnim śladem tego, że kiedykolwiek istniała, będzie niewielka domieszka substancji chemicznych wykrywalnych w atmosferze gasnącego białego karła przez kilka krótkich stuleci.”
„Wszechświat. Biografia” to bardzo dobra książka dla czytelnika początkującego w obszarze astronomii. Szukający fachowego opisu naszego (w rozumieniu człowieka, Ziemi, Układu Słonecznego, Drogi Mlecznej) miejsca w cyklu życia kosmosu, jego zmienności form, dostaną aktualny stan nauki. Faktów w książce jest bardzo dużo, ale nie męczą nadmiarem. Język profesora dociera zawsze tak daleko z detalami, jak tylko się da, by jednocześnie kontynuować spójny ciąg opowieści, bez potrzeby odwoływania się u odbiorcy do wiedzy z innych źródeł. Słowniczek podstawowych pojęć stanowi raczej przypomnienie podstaw, to dodatek porządkujący ewentualne różnice wiedzy czytelników. Tym ostatnimi może być każdy, kto szybko chce odświeżyć/przyswoić sobie astronomiczne fundamenty.
BARDZO DOBRE plus – 8.5/10