„Dusza bez Boga” Kathrine Ozment wydawała się książką, która odpowie na moje wątpliwości dotyczące religii i duchowości. Autorka opisała swoja historię życia religijnego, która jest dokładnie taka sama jak moja – w dzieciństwie i młodości byłyśmy religijne, by w dorosłym życiu całkowicie odsunąć się od Kościoła i religijnych praktyk. Jednak pojawiły się dzieci, które mają mnóstwo pytań i chciałabym, żeby potrafiły określić swoją tożsamość , co wymaga tego samego ode mnie. Moja dusza pragnie rytuałów, zastanowienia, medytacji, ukierunkowania moralnego, jednak mam potężne opory, by realizować te potrzeby w kościele katolickim. Kontekst współczesnych skandali dotyczących osób duchownych w Polsce jest tutaj poważnym czynnikiem odpychającym mnie od praktyk religijnych. Książka Ozment jednak nie dotyczy Polski, a Stanów Zjednoczonych, zatem całkiem innych uwarunkowań. Tym niemniej jest lekturą fascynującą, wzbogacającą, prowokującą do głębokich przemyśleń.
„Dusza bez Boga” jest opowieścią osobistą autorki, próbą znalezienia odpowiedzi na wątpliwości pojawiające się w jej rodzinnym życiu. Zasadniczą osią wszelkich rozważań jest określenie, kim właściwie są, skoro nie angażują się głębiej w żadną praktykę religijną, bo pierwsze, co przyszło jej do głowy, to stwierdzenie, że są „niczym”. A skoro tak jest, to czy jej dzieci coś tracą, czy może zyskują. Aby zgłębić to zagadnienie, autorka przekopuje się przez setki publikacji, artykułów, a także spotyka się i rozmawia z dziesiątkami badaczy z zakresu teologii i socjologii, którzy prezentują jej swoje spostrzeżenia na temat roli religii w społeczeństwie i kulturze. Dociera do ludzi, którzy, podobnie jak ona, opuścili wspólnoty religijne, jednak jednocześnie utracili wsparcie grupy. Omawia szereg aspektów, na które religia ma wpływ – na wychowanie, poczucie przynależności i wspólnotowości, moralność, etos pomocniczości, bogactwo kulturowe.
Książka mówi dużo o religijności w Stanach Zjednoczonych i odniosłam wrażenie, że kościoły i zgromadzenia powstają tam właściwie jak grzyby po deszczu. Również świeckie wspólnoty starają się przygarnąć jak najwięcej członków i są nader aktywne. Wygląda na to, że ateiści również potrzebują wspólnych spotkań, rytuałów, wzajemnego wsparcia i poczucia przynależności. Ich wspólnoty pokazują, że można zaspokoić te potrzeby poza kościołem.
Autorka bada jakieś zagadnienie, rozmawia z wieloma ludźmi, specjalistami, badaczami, członkami wspólnot, którzy udowadniają, że życie bez religii jest możliwe i pełne, po czym opisuje jakąś sytuację z życia rodzinnego, w której częściowo religijne rytuały okazały się podniosłe i wzruszające, a ich doświadczenie wzbogacające. Częściowo, bo pozbawione odniesień do Boga. To jest w tej książce szczególnie cenne – nie daje jednoznacznych odpowiedzi, nie narzuca jednego sposobu myślenia. Zmusza do samodzielnego spojrzenia na to, z jakimi poglądami i jaką wizją świata jest nam lepiej. Osobom wątpiącym, niemogącym jednoznacznie określić swojej tożsamości religijnej, daje obiektywną wiedzę potrzebną do wybrania własnej drogi.
Najtrudniejszym tematem w kontekście braku wiary wydaje się śmierć. Człowiekowi trudno pogodzić się z myślą, że jest tylko konglomeratem tkanek, które ulegają unicestwieniu wraz z ustaniem funkcji organizmu. Dlatego szuka gdzieś miejsca na duszę, najlepiej w niebie. Szuka sensu. Religia zagospodarowuje ten lęk przed nicością.
Jest to lektura dla osób o otwartych umysłach, która nie feruje żadnych wyroków, podpowiada jednak, czym wypełnić pustkę po religii, jeżeli się taka pojawi w waszym życiu. Poza prezentacją głębokich przemyśleń autorki i naukowych wyjaśnień zawiera też bogatą propozycję lektur uzupełniających dla osób, które chciałyby zgłębić poszczególne zagadnienia. To ważna i wnikliwa książka, która okazała się mi bardzo potrzebna.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta w serwisie nakanapie.pl