Przyznam, że nie takiego opracowania spodziewałam się po lekturze "Żałując macierzyństwa". Sam opis wprowadza w błąd. "Publikacja Orny Donath to fascynujący zbiór doświadczeń kobiet, które żałują tego, że mają dziecko." Już to pierwsze zdanie jest kłamliwe, bo nasuwa skojarzenie, iż oto będziemy mieć do czynienia z refleksami kobiet na dany temat w obudowie badań, jakich dopuściła się socjolożka. Do tego, po lekturze stało się dla mnie jasne, iż wymienione kobiety nie tyle żałują posiadania dzieci (gdyż one pojawiły się i wiodą odrębne byty), ale samego macierzyństwa, które inni malują w bogactwie superlatyw, dobrostanu, a nawet korzyści.
Najmocniej zaskoczyło mnie to, iż publikacja jest po części suchą pracą badawczą, a nie żywym tworem, jakim mogłaby się stać na przykład dzięki zaprezentowaniu pracy reporterskiej. Ta z kolei, uwypuklając sylwetki uczestniczących w doświadczeniu kobiet, przekazywałaby silne emocje, jakim są podawane nie tylko te, których głos został tutaj przytoczony, ale setki innych kobiet na świecie. Bowiem nie każda kobieta stając się matką opiewa swoją rolę jako coś niezwykłego, błogosławionego. Treść książki Donath nie jest dla mnie zaskoczeniem. Osobiście niezliczoną ilość razy przekonywano mnie, że macierzyństwo może i jest piękne, ale głównie z nazwy. Czy ktoś, kto ma dzieci ma prawo do takiego zdania? A dlaczego nie? Przemawiają za tym prawdziwe, ludzkie emocje, za którymi stoją również doświadczenia i każda kobieta ma prawo do ich wyrażania. Ma prawo do obaw, jak również do żalu, choć nie jest to dobrze widziane w żadnym społeczeństwie. Orna Donath wzięła za wzór badawczy izraelskie kobiety, ale nie mam złudzeń, co do tego, że bez względu na kierunek świata, nigdzie nie staną się popularne zaprezentowane w treści przekonania.
Jednakże, tak jak napisałam wcześniej "Żałując macierzyństwa" jest tylko po części suchym wywodem badacza, ponieważ na treść składają się również istotne komentarze nadające sens słowom Autorki. Bez wypowiedzi ponad dwudziestu kobiet biorących udział w badaniu książka nie miałaby już tak silnej wymowy. Potraktować można by ją wtedy w kategoriach naukowego bełkotu, czy feministycznego zatruwania umysłów reszty kobiet. To co jest najmocniejsze, to właśnie świadectwo owych kobiet, które nie bały się przyznać, czym dla nich stało się macierzyństwo i jakich obietnic nigdy nie spełni.
I tak, jak nie ufam samym wysokim notom przy pozycjach książkowych (zawsze jest to dla mnie wątpliwe, gdyż każdy ma nieco inny gust), tak też w przypadku rodzicielstwa nie ma mowy o istnieniu samych plusów. Stąd też pozycja Orny Donath próbuje równoważyć tę cukierkowość zachwytów, społeczne przeświadczenie o jedynej słusznej drodze kobiet. Przy czym nie uważam, żeby badająca negatywnie odnosiła się do cudzego macierzyństwa i kobiet spełniających się w tej roli, a pragnie jedynie przedstawić drugą stronę tej samej monety. I tak! istnieją takie kobiety, które noszą w sobie żal i gdyby miały rozpocząć swoje życie od momentu, gdy pierwszy raz zdecydowały się na dziecko, a wiedziały to, co wiedzą dziś, nigdy by się tego nie podjęły.