"Upojna saga miłosna z zapierającym dech w piersi krajobrazem wybrzeża wyspy Guernsey w tle - wstęp do porywającej morskiej trylogii."
Takie oto słowa widnieją na okładce powieści "Morza szept" autorstwa Patricii Schröder. To jedno zdanie oraz rzut okiem na okładkę wystarczyły, abym sięgnęła po tę książkę. Tylko czy aby nie był to zwyczajny chwyt marketingowy, aby skusić potencjalnego czytelnika do zakupu tej pozycji?
Główną bohaterką jest siedemnastoletnia Elodie, która po śmierci ojca nie potrafi się pozbierać. Matka postanawia wysłać ją do jej ciotecznej babki Grace. Ma nadzieję, że zmiana otoczenia pozwoli córce pogodzić się ze stratą i nauczy ją znów cieszyć się życiem. Elodie obawia się podróży i zamieszkania na wyspie Guernsey. Odkąd pamięta panicznie boi się wody. Na lotnisku poznaje Javena Spinxa, który otacza ją opieką podczas podróży i sprawia, że dziewczyna zapomina o swoich lękach. Mimo tego, że mężczyzna jest dla niej zupełnie obcy, czuje się przy nim całkowicie bezpieczna. Na wyspie Elodie zaprzyjaźnia się z Ruby. Wkrótce poznaje też jej znajomych oraz tajemniczego Cyrila, który zdaje się być nią w szczególny sposób zainteresowany. Ku zdziwieniu dziewczyny, w jego obecności czuje się tak samo bezpieczna, jak podczas podróży u boku Javena. Nie daje jej to spokoju i zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem coś ich nie łączy. Dziwne jest również to, że absolutnie nikt nie zna miejsca ich zamieszkania, ani niczego więcej poza tym, co sami o sobie wyjawili.
Tymczasem na wyspie zostają odnalezione zwłoki młodej dziewczyny. Wszystko wskazuje na to, że przyczyną śmierci było utopienie. Dziwne jest jednak to, że została znaleziona na łące oraz że oprócz wody morskiej w jej płucach nie znaleziono na jej ciele żadnych dowodów wskazujących na to, że mogła przebywać w wodzie. Elodie przypomina sobie słowa, które wypowiedziała do niej miejscowa wieszczka: "Sprowadzasz nieszczęście (...) Wielkie nieszczęście na wyspy. Śmierć i trwogę..." (s. 76) i zastanawia się, czy to nie przez nią zginęła tamta dziewczyna. Wkrótce ginie kolejna osoba...
Elodie miewa sny, w których pojawia się niesamowicie przystojny chłopak. Za każdym razem widzi go w morzu jak przygląda się jej turkusowo - zielonymi oczyma. Ku jej zdziwieniu pewnego dnia staje przed nią na jawie, a ona już wie, że poszłaby za nim na koniec świata. Ma jednak przeczucie, że nie jest on do końca człowiekiem, jednakże mimo to nie lęka się go. Zamiast tego jest nim coraz bardziej zafascynowana i pragnie jego bliskości. Tylko czy to aby jest dla niej bezpieczne? Kim jest ten tajemniczy chłopak? Czy ma jakiś związek z popełnianymi w okolicy morderstwami?
Pięknie brzmiące słowa widniejące na okładce zapowiadały, że oto za chwilę przeczytam niesamowitą zapierającą dech w piersiach historię, która za nic w świecie mnie nie zawiedzie. Pragnęłam dojrzeć te piękne krajobrazy i odczuć ogrom emocji związanych z miłością pomiędzy bohaterami powieści. Niestety pozytywne zapowiedzi, a realia po przeczytaniu książki to dwa różne światy. Najbardziej drażnił mnie język, jakim została napisana książka. Przesadnie młodzieżowy, stylizowany jakby na siłę. Nie dopracowano dialogów. Są one jakieś takie sztuczne, często wymuszone. Prowadzone między bohaterami rozmowy są płytkie, często poruszające te same tematy, aż do znudzenia. Do tego dochodzą błędy składniowe. Nie wiem, co robili korektorzy podczas pracy nad tą książką, ale wg mnie niezbyt się do niej przykładali. Jak można pozostawiać w dziele zdania typu: "Skąd chcesz to w ogóle wiedzieć? Byłeś przy tym?" (s. 202) ?. Kreacja bohaterów również pozostawia wiele do życzenia. Poza przedstawieniem ich powierzchowności, ochami i achami z tym związanymi, w zasadzie wiele więcej się o nich nie dowiadujemy. Niektórzy mają jakieś tajemnice, ale oczywiście nie otrzymujemy wielu odpowiedzi na ten temat, a czasem właściwie nic nie zostaje wytłumaczone - być może będzie o tym mowa w kolejnych tomach trylogii. Jednakże dla mnie ta niewiedza jest wielkim minusem powieści. Nie lubię, jak jest zbyt wiele niewiadomych, a za mało odpowiedzi. Główna bohaterka... Niestabilna emocjonalnie, to chyba najlepsze określenie odnośnie jej osoby. Do tego nieodpowiedzialna i nie myśląca trzeźwo. Dla swoich miłosnych mrzonek gotowa jest zaryzykować własne życie nie bacząc na to, że może komuś swym zachowaniem przysporzyć bólu.
Żeby nie było, że tylko krytykuję tę powieść, to istnieje coś, co daje szansę jej się zrehabilitować. Mianowicie pomysł na historię. Pomijając wszystkie wspomniane powyżej błędy i niedociągnięcia jest ona doprawdy ciekawa. Pojawiają się istoty, o których nigdy wcześniej w żadnej powieści nie czytałam. Mowa tu o plonksach, multiplikatorach i kilku odmianach niksów. Jeśli już natykałam się na jakieś morskie stworzenia, były to najczęściej syreny. W "Morza szept" znalazłam w końcu coś nowego. I mimo tego, że zachowany został typowy schemat dla romansu paranormalnego, to z zaciekawieniem śledziłam rozwój relacji pomiędzy przedstawicielami tych obcych dla mnie ras, a zwykłymi dziewczynami.
Gdybym w książce nie natknęła się na tyle rzeczy, które mnie denerwowały, uznałabym "Morza szept" za bardzo dobrą powieść i namawiała każdego, aby po nią sięgnął - zwłaszcza miłośników gatunku. Jednakże nie mogę przemilczeć tylu niedociągnięć. Książkę mocno ratuje pojawienie się w niej istot, o których dotąd nie słyszałam. Gdyby nie ich obecność, uznałabym książkę za mocno przeciętną i przestrzegała wszystkich, aby nie marnowali czasu na jej przeczytanie. Tymczasem dam jej ocenę dobrą, a kwestię tego, czy sięgniecie po tę książkę, czy też nie, pozostawię Wam. Pozostaje jeszcze pytanie, czy będę wyczekiwała kontynuacji? Oczywiście, że tak. Jestem przecież ciekawa, jak to wszystko dalej się potoczy i czy zostaną poprawione niedociągnięcia, które pojawiły się w tej części.
Moja ocena: 4/6