Niemka Patricia Schröder wychowywała się w Düsseldorfie. Jak sama wielokrotnie podkreślała, jej edukacja była dość skomplikowana - autorka studiowała m.in. wzornictwo, lecz finalnie zawsze ciągnęło ją do pisania. Dzięki obecnie bliskiemu sąsiedztwu Morza Północnego w umyśle pisarki narodził się oryginalny pomysł na trylogię, którą zapoczątkowała powieść Morza szept. W Polsce książka pojawiła się na półkach księgarnianych za sprawą Dreamsów, których talent objawia się nie tylko w zjawiskowo pięknych okładkach, ale - jak widać - również w wyszukiwaniu historii wartych przeczytania. Tylko czy Morza szept faktycznie należy do ich grona?
Pod względem okładki powieść Patricii Schröder zdecydowanie wyróżnia się na tle konkurencji - piękna i dopracowana kusi samym już wyglądem. Ale przecież nie tylko wygląd książki się liczy - ważne jest także jej wnętrze. I tutaj zaczynają się schody, o których chciałabym Wam trochę opowiedzieć.
Bohaterką historii jest siedemnastoletnia Elodie, która nie potrafi pogodzić się ze śmiercią ojca, a na dodatek panicznie boi się wody. O ile potrafię zrozumieć ból po stracie bliskiej osoby, a także hydrofobię, o tyle sam sposób ukazania przez autorkę tej przykrej choroby do mnie nie przemawia. Tym bardziej trudno mi wyobrazić sobie wycieczkę na wyspę otoczoną niespokojnymi wodami Morza Północnego - to tak, jakby mnie, osobę z zaawansowaną arachnofobią, zamknąć w pokoju pełnym pajęczaków. Tymczasem Patricia Schröder bez ogródek wysłała swoją bohaterkę w miejsce potęgujące jej lęk - zupełnie tego nie rozumiem. Samej Elodie nie mam nic do zarzucenia, aczkolwiek denerwował mnie jej rozchwiany emocjonalnie charakter. Podziwiając oczyma wyobraźni uroki wyspy Guernsey, byłam w stanie nie zwracać uwagi na jej niepewność, wahania nastrojów, nadpobudliwość i, niekiedy, dziwne reakcje. Szczerze mówiąc, dużo lepiej pod względem kreacji prezentowali się wyspiarze - Ruby i Ashton. Zwłaszcza ten drugi zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Rzadko kiedy autorzy decydują się przedstawić w swojej twórczości osoby ze schorzeniami natury neurologicznej, tymczasem Schröder odważnie zaprezentowała u Ashtona zespół Tourette'a. Ta choroba nie należy do najprzyjemniejszych, ale objawia się pewnymi odruchami, które tak na dobrą sprawę są bardzo przykre, ale mnie osobiście bardzo bawiły. I pewnie dlatego Ashtona wspominam najmilej - choć jego choroba jest bardzo poważna, ten chłopak zawsze, ale to zawsze starał się zachować dobrą minę do złej gry. Z kolei Ruby podziwiałam za jej szczerą, niezachwianą miłość do swojego chłopaka, mimo że przysparza jej wielu problemów, a także jej bezinteresowność względem Elodie oraz ciotecznej babci dziewczyny - Grace.
Inną ważną postacią jest Gordian, a także jego koledzy. Podczas gdy on stanowi pierwiastek dobra, tak pozostali raczej już zasilają szeregi czarnych charakterów. Wspominając o nich, tak naprawdę robię sobie przyczynek do fabuły Morza szept, która może i nie należy do zbyt skomplikowanych, ale kryje w sobie kilka tajemnic - aż żal nie spróbować ich odkryć! Wydaje mi się, że największych atutem historii przedstawionej przez autorkę jest całkowita odmienność pod względem paranormalności bohaterów. Tym razem nie mamy do czynienia z wampirami i wilkołakami, które trochę już się wszystkim przejadły, ale z morskimi istotami: plonksami i niksami. Co prawda nadal nie potrafię odróżnić jednych od drugich, niemniej jednak podziwiam chęć Schröder do wyróżniania się z tłumu pisarzy piszących w kółko o tym samym. Muszę przyznać, że czytanie o tych stworzeniach było ekscytujące. A jeśli dodam, że w fabule znaleźć można wątek morderstwa i poszukiwania motywu oraz sprawy, to chyba już nikt nie będzie zwlekał z sięgnięciem po tę powieść, prawda?
Czuję się jednak zobowiązana do tego, by ostrzec Was przed wątkiem miłosnym. Mówiąc jak najprościej: Morza szept kuleje pod tym względem jak mało która książka. Zgrzytanie zębów macie gwarantowane - nawet Zmierzch nie był tak tandetny, jeśli chodzi o miłość i uczucia. W głowie mi się nie mieści, by po zaledwie kilku dniach znajomości, zdawkowej i urywanej, Elodie mogła do tego stopnia zadurzyć się w Gordianie i zupełnie stracić resztki zdrowego rozsądku. Nie wiem jakim cudem autorce wpadł do głowy pomysł na takie przedstawienie ich miłości i chyba tylko jedno wyjaśnienie mogłoby uratować ten wątek. Gdyby tak potężne zauroczenie powstało pod wpływem magii (aury/uroku) Gordy'ego, mogłabym to przełknąć. Każde inne wytłumaczenie całkowicie pogrąży Patricię Schröder w moich oczach i będę musiała przyznać, że nie potrafi ona pisać o miłości lub też buja w obłokach (co nie przystoi kobiecie w jej wieku).
Pod każdym innym względem Morza szept stanowi naprawdę przyjemną lekturę. Podobało mi się w niej kilka elementów, takich jak umiejscowienie akcji na wyspie Guernsey, kreacja Ashtona, na co dzień zmagającego się z zespołtem Tourette'a, a także przedstawienie zupełnie innych istot paranormalnych - tak odmiennych od tych zazwyczaj spotykanych w tego typu literaturze. Książka Patricii Schröder może i nie była idealną historią z powodu słabego wątku miłosnego oraz momentami kulawego języka (chaotyczne dialogi, literówki, błędy składniowe, niepoprawny szyk zdań, dominacja dialogów nad opisami), niemniej jednak podobała mi się na tyle, bym z chęcią oczekiwała kontynuacji przygód Elodie i Gordiana. W końcu muszę dać autorce szansę na zrehabilitowanie się w moich oczach i poprawę tego, co jej nie wyszło!
Ocena: 4,5/6