Sky miała ciężkie dzieciństwo, którego nie pamięta. Jest tylko ból. Na szczęście została adoptowana przez dwójkę wspaniałych ludzi i szalonych artystów, Simon'a i Sally. Jej rodzice dostają świetną propozycję pracy w Colorado, co za tym się ciągnie, muszą zostawić deszczowy Londyn za sobą. Tylko na rok, ale według Sky, to wieczność w nowej szkole, z nowymi ludźmi i dziwnym chłopakiem-wilkołakiem. Zed jest najmłodszym bratem z przystojnej siódemki Benedict'ów. Jest arogancki, nieuprzejmy i bardzo przystojny, o czym namiętnie nam przypomina bohaterka. Czuje, że tak naprawdę Zed nie jest tym za którego próbuje się podaje. To, że dziewczyna uważa, że zwariowała, słyszy niepokojące głosy w głowie, ciągnie ją do pana Wilkołaka i widzi jakieś kolory. Kiedy Sky i Zed dają sobie szanse, ich życie sypie się jak domek z kart. Ich rodziny są w niebezpieczeństwie, wszyscy zaczynają się dziwnie zachowywać i mogłoby się zdawać, że mieszkańcy miasteczka wiedzą wszystko lepiej niż obiekty ich nadmiernego zainteresowania.
Sama nie wiem co mogę napisać o tej książce. Przeczytałam ją jednego dnia, bo wręcz nie mogłam się oderwać. Pierwsze kilka stron nie zachęca do treści. Jest nudny, właściwie to nie chciałam już czytać, ale niespodziewane pojawienie się Zed'a odmieniło całą treść. Uwagi Sky stały się śmieszne i trochę wredne. Jakby przeszła pewną metamorfozę przy jego obecności. Nie wiem, czy był to zabieg celowy, czy też nie, ale wyszło to zdecydowanie na dobre.
Sky jest strasznie pokręconą osobą, która ma swoje nawyki i uprzedzenia. Jednym z głównych nawyków jest między innymi, to że wszystko przerabia w komiks. Jest to zgoła przerażające, tak samo jak dorzucanie muzyki w swojej głowie czy przezwiska. Co prawda, przezwisko Zed'a jest trafione, i to jej oddaję. Nie podobało mi się, to jak myślała o swoim przeznaczeniu, prawdziwej naturze i swojej przyszłości u boku chłopaka, bo powiedzmy sobie szczerze, która dziewczyna nie chciałaby spotkać swojego przeznaczonego i zostać z nim na zawsze? Chyba każda. Za to Zed to była dla mnie prawdziwa zagadka. Był pewny siebie, arogancki, ale w pewnym momencie mnie bardziej przeraził niż zaskoczył. Byłam wściekła na to jak bardzo się zmienił. Zniszczyło, to w pewnym sensie dobre zdanie o książce i jej kapkę oryginalności.
Strasznie denerwowało mnie wrażenie, że pominęłam kilka stron. W jednej chwili poznajemy jakiegoś bohatera, a na następnej znamy jego imię i nazwisko, nawet się nie przedstawiając. Do samej akcji się nie przyczepię, bo trzyma w napięciu, posiada punkt kulminacyjny, a nawet dwa. Sama mogę potwierdzić, że przerywałam lekturę na kilka sekund, żeby ochłonąć i szybciutko wracałam z powrotem. Za to do języka mogę się przyczepić i to zrobię. Nie był wygórowany, co trochę mnie zawiodło, bo fabuła była dobra, bardzo oryginalna, ale też nie dopracowana. Dodałabym kilka szczegółów, rozwinęła wątek miłosny i przeszłości, która w pierwszej części książki jest dość istotna.
Byłam ciekawa, czy będą dalsze części o losach tej dwójki. Niestety, ale o tej dwójce mogę jedynie przeczytać kilka mało istotnych faktów, ponieważ pani Stirling skupiła się na dwójce jego braci Benedict'ów. Zawiodła mnie tym, bo nie jest to świeże połączenie. Mam nadzieję, że nie zawiodę się na kolejnych częściach. Widać, że autorka ma potencjał, ale jeszcze go nie rozwinęła. Mam nadzieję, że będzie się równie dobrze czytać, jak pierwszą część, ale będą one jeszcze miały to coś w swojej treści i zdobędą nawet ocenę celującą.