Stefania Rudecka gdy już kochała, robiła to z całego serca; dlatego gdy jej ówczesny narzeczony ujawnił swoje prawdziwe zamiary (głównie względem jej posagu), ich relacja bardzo szybko się zakończyła, a porzucona dziewczyna postanowiła uciec do Słodowic przed zawodem miłosnym. Tam, mając pod przyjacielsko- nauczycielską kuratelą szesnastoletnią Lucię, córkę arystokratów, powoli wraca do siebie. I zapewne czułaby się tam w miarę spokojnie, gdyby nie ordynat Waldemar Michorowski, do którego Stefcia (zresztą z wzajemnością) nie pała szczególną sympatią. Dziewczyna już woli go unikać niż być zmuszoną do słownej potyczki z mężczyzną. Los bywa jednak przewrotny i ten, który zdawał się jej wrogiem, okazuje się być obrońcą przed przykrą przeszłością...
Moja mama co najmniej od kilku lat wspominała serial pt. Trędowata. Twierdziła, że w czasach jego emisji był on niezwykle popularny, a kobiety w każdym wieku z wypiekami na twarzy śledziły dalsze losy głównych bohaterów. I co interesujące, nie tylko wątek miłosny był tym, który zapędzał je przed ekrany telewizorów- ponoć ów serial był ciekawy w każdym jego aspekcie: tło, bohaterowie, wydarzenia, historia. Jako że moja mama kilkakrotnie nawiązywała do tego wspomnienia, obiecałam sobie w przyszłości sięgnąć po książkę. I tu niespodzianka, bo wydawnictwo MG pewnie czyta mi w myślach, decydując się na wydanie najpopularniejszej powieści pani Heleny Mniszkówny. Dzięki temu i ja wiem już, co tak mogło podobać się w całej tej love story.
Wiecie, dlaczego wątki miłosne nie rażą mnie aż tak w oczy w powieściach sprzed kilkudziesięciu lat? Zapewne dlatego, iż wówczas świat, a co za tym idzie relacje międzyludzkie wyglądały zupełnie inaczej niż współcześnie. Nie ma co idealizować, również nie było idealnie (jak w przypadku Rudeckiej, której narzeczony liczył przede wszystkim na jej domniemane pieniądze), ale mam wrażenie, że miłosne historie miały w sobie o wiele więcej smaku. Wszystko było wyważone, działo się spokojnym trybem (a nie jakiś tam szybki numerek na kanapie, a potem dziewczyna umiera z tęsknoty i "prawdziwej miłości"), rzekłabym nawet, że zainteresowana sobą para "krążyła" wokół siebie, a czytelnik z prawdziwym zapałem śledził ten ich flirt i zastanawiał się- będzie coś z tego czy nie?
Właśnie o to mi chodzi: już nie o idealizowanie dawnych czasów, bo jak wspomniałam wówczas także nie było tak kolorowo, jak przedstawiają nam to powieści, lecz o poznawanie się siebie nawzajem krok po kroku, bez zbędnego pędu. Po prostu ma to dla mnie jakiś swoisty urok, a sporej grupie współczesnych love story tego brakuje. To tyle mojej dygresji.
"Kto się czubi, ten się lubi"- tak zapewne rzekłaby moja babcia i ten krótki opis idealnie opisywałby to, co wiąże na początku Stefcię i Waldemara. Wzajemna niechęć. I to tak silna, że oboje wolą sobie ustępować z drogi, a gdy już ich ścieżki się przetną, słowa tej dwójki aż iskrzą od nadmiaru emocji. Tych negatywnych, oczywiście. W końcu się nie lubią- ona spokojna, choć mająca ogień pod skórą, on również bez skrupułów względem nieprzychylnych mu osób. Oni po prostu musieli się w sobie zakochać.
Trędowata to istna cegiełka, która chwilami trochę się dłuży, aczkolwiek jest do przełknięcia bez większych problemów. Co najważniejsze, fabuła nie kręci się wyłącznie wokół miłości. Autorka porusza tutaj bardzo ważne, trapiące w owych czasach ludzi problemy, m.in. hierarchizację społeczeństwa czy tworzenie miejsc nauki dla najbiedniejszych. Jak wiadomo, skupiona na sobie arystokracja trwoniła należne do nich majątki na zbyteczne ciuchy, zabawy, słowem: przyjemnostki. Nikt nie martwił się o los ludu pracującego na ich majątkach. Ważne, by po prostu ktoś pracował. Helena Mniszkówna w postaci Waldemara Michorowskiego zawarła wszystko to, czego potrzebował ówczesny świat- mężczyzna inwestował w niższe warstwy społeczne, tworząc szkółki przy przytułki dla dzieci, starając się, by nieco poprawić los pracujących w jego majątku. Nieobce mu były przyjemności doczesnego świata, aczkolwiek -jak sam twierdził- posmakował ich wszystkich w młodości, a teraz nadszedł czas, by zrobić coś dla innych. Postawa godna podziwu.
Drugim, równie ważnym tematem jest wspomniana już hierarchizacja społeczeństwa. Chodzi mi tu konkretnie o uwielbiane w plotkarskich kręgach słowo "mezalians". Jak bardzo zapatrzona była w siebie arystokracja, uważając się niemalże za nadludzi tylko dzięki temu, że posiadali majątek z dziada- pradziada, na zdobycie którego nie mieli najmniejszego wpływu. Otrzymali go wyłącznie poprzez dobre urodzenie, a zachowywali się, jakby świat należał do nich. Stefania Rudecka jest córką szlachcica, dziewczyną piękną, inteligentną i dobrą, ale dla otaczających ją osób niewystarczającą. Nawet ci, którzy zdawaliby się być jej przychylni wciąż tkwili jedną nogą w zaściankowym myśleniu- nic nie jest ważniejsze ponad tytuł! Drobne podszczypywania słowne z tego powodu to jeszcze nic wielkiego, ale poznając historię panny Rudeckiej zobaczycie, do czego może doprowadzić zawiść ludzka...
Trędowata wzbudziła we mnie zachwyt- piękna miłosna opowieść, okraszona niechęcią społeczeństwa, a do tego MYŚLĄCY bohaterowie (a to jest naprawdę ewenement) czy poruszanie ważnych tematów. Już się nie dziwię, że ta książka lata temu porwała tłumy, a i serial z 2000 roku spodobał się widzom (chyba sama muszę go obejrzeć). Nie ma bowiem nic lepszego niż lektura skłaniająca do refleksji, prawda?
Książkę znajdziecie u wydawnictwa MG :)