Jest to książka o dojrzewaniu, o szukaniu swojego miejsca w świecie i wśród ludzi. Także o tym, że czasami to, co w pierwszej chwili wydaje się katastrofą, można obrócić na coś dobrego dla nas. Poznajemy Gottfrieda Kuhna jako bardzo młodego człowieka, który czuje, że jego światem jest muzyka. Wbrew rodzinie zaczyna studia muzyczne. Niestety ulega wypadkowi i staje się kaleką. Czy jednak jest to całkowita klęska Coś traci, ale coś zyskuje. Powoli wspina się do swojego marzenia aby być kompozytorem, stać się znany i przede wszystkim słuchany. Spotyka na swojej drodze przyjaciół i miłość swojego życia Gertrudę. Następuje następny konflikt między przyjaźnią z Henrykiem Muothem, a miłością do Gertrudy. Co traci, a co zyskuje? Hess pisząc tą książkę przeżywał kryzys związany z egzystencją artysty, jest ona jakby odpowiedzią na ten kryzys. Młody Kuhn przeżywa w samotności wzloty i upadki, czasami dzieląc się tym ze swoim przyjacielem podobnym mu Henrykiem. Jednak każdy z nich wybrał inną drogę. On się przekonuje, że zapatrzenie się wyłącznie w siebie jest prawem młodości. Jednak trzeba dorosnąć. Na swojej drodze spotkał swojego dawnego nauczyciela, który mu powie: „ Przecież to urojenie, że nie ma żadnego pomostu między Ja i Ty, że każdy jest sam i nierozumiany przez innych. Przeciwnie, to, co ludziom wspólne, znaczy o wiele więcej aniżeli to, co każdy ma dla siebie i przez co odróżnia się od innych.”, a także: „Człowiek jest bardziej zadowolony, gdy żyje dla innych.” Prosi, aby kiedyś spróbował zrozumieć innych, sprawić im radość, sprostać ich oczekiwaniom. Czy go posłuchał? Czy ilość konfliktów egzystencjalnych jakie przeżywa i rozterek zmniejszy się, a może inaczej na nie spojrzy. Czy życie, jako twórcy, artysty da mu spełnienie. Autor za pomocą swojego bohatera przedstawia to tak. „Ja widzę ludzkie życie jako głęboką, ciemną noc, która nie byłaby do zniesienia, gdyby tu i ówdzie nie rozpalały się błyskawice, których nagła jasność jest tak zbawienna i cudowna, że te krótkie sekundy mogą zatrzeć lata ciemności i je wynagrodzić. (…) Momenty te nazwać można twórczymi, bo wydaje się, że przynoszą poczucie zjednoczenia z twórcą, albowiem wszystko, co w nich następuje, również to, co zazwyczaj przypadkowe, doznawane jest jako zamierzone. Mistycy nazywają to zjednoczeniem z Bogiem. (…) Ale wiem jedno: to trwanie owych chwil nie może być zakłócone; a jeśli ową szczęśliwość wieczną osiągnąć można przez cierpienie i oczyszczenie w bólu, to żaden ból i żadna udręka nie są tak wielkie, aby od nich uciekać.”
Jak zwykle u Hessego jest to powieść, która porusza dylematy egzystencjalne każdego z nas, nie tylko artysty: walczyć z losem, czy go zaakceptować, żyć samotnie, czy wśród przyjaciół. Książkę świetnie się czyta, akcja jest bardzo dynamiczna. W życiu Kuhna brak tylko jednego, nudy. Autor nam i sobie na koniec daje podpowiedź. „Los jest niedobry, życie kapryśne i bezlitosne, przyroda nie zna dobroci i rozsądku. Ale dobroć i rozsądek istnieje w nas, w nas ludziach, z którymi igra przypadek, i możemy być silniejsi niż natura i los, choćby przez chwilę. Możemy być sobie bliscy, gdy to konieczne, i patrzeć sobie w pełni zrozumienia oczy, i kochać się i żyć, krzepiąc się wzajemnie. (…)Nie potrafimy z życia wyłączyć naszego serca, ale możemy je tak ukształtować i pouczać, by zwyciężyło nad przypadkiem i umiało niezłomnie przyglądać się temu co bolesne.
Warto się nad tym zastanowić.