Do tej pory ludzie najczęściej starali się udowodnić swoje szlacheckie pochodzenie. Z wielkim przejęciem przeczytałam „Chłopki” Joanny Kuciel – Frydryszak. To historie mojej prababci, babci i mamy, które znałam będąc dzieckiem. Bywałam w domu prababci, a raczej drewnianej chacie z klepiskiem zamiast podłogi. Opowieści snutych przez moją mamę słuchałam z zapartym tchem, a teraz dostałam powtórkę i potwierdzenie. Mieszkaliśmy w okolicach Tarnowa, a więc dawnej Galicji, gdzie żyło się najciężej. To tam były rozparcelowane pola, z których trudno było wyżywić całą rodzinę, zazwyczaj dosyć liczną. Moja teściowa, mieszkająca koło Nowego Sącza, wyszła za mąż, bo „pole Staszka leży przy naszym”. Wyjazdy „za chlebem” i „na saksy” trwały jeszcze długo po wojnie, w latach 80-tych i 90-tych XXw. Celem były głównie Stany Zjednoczone.
Książka uświadomiła mi, że nie tylko Galicja cierpiała biedę. Chłopki w całej Polsce, od Bałtyku po Tatry, były w podobnej sytuacji. Łatwiej żyło się chłopom bliżej miast, bo mogli sprzedawać swoje produkty, znaleźć dodatkową pracę, a nieliczni nawet uczyć się, jeśli matki miały samozaparcie i świadomość, że dzieciom będzie dużo lżej w życiu. Determinacja chłopskich matek okazała się niezwykła. Często organizowały czas i pieniądze tak, aby dziecko mogło chodzić do szkoły i to one częściej brały się za naukę, czasami wbrew zakazom głowy rodziny. Jak w przypadku księdza Jana Ziei, gdzie Matka sama uczyła go pisać i czytać, a potem posłała do miasta i układała się z krawcową, żeby mógł u niej mieszkać. Można powiedzieć, że płaciła w naturze za stancję dla syna. I nie była wyjątkiem.
Kiedyś, obserwując starsze polskie kobiety, zastanawiałam się, dlaczego często chodzą pochylone albo chodzą bardzo ociężale. I tu znalazłam odpowiedź. Wszystko to wiąże się z trybem życia prowadzonym przez nasze przodkinie: ciężka praca w polu, noszenie na plecach ciężarów i dzieci, brak butów albo zbyt duże i ciężkie, niezgrabne, wielokrotnie naprawiane.
W natłoku obowiązków i z lęku o utratę kolejnego dziecka, brak jest miejsca i czasu na czułość względem potomstwa. Dominuje surowe wychowanie do pracy i obowiązków względem rodziny. To podejście długo pokutuje w dalszych pokoleniach. Widzimy, że najważniejsze było mechaniczne odgrywanie roli matki w świecie kultury patriarchalnej, katolickiej i wiejskiej. Nieczułe stają się też dzieci, bo nie mają przykładu. Wyśmiewają i dokuczają np. bękartom albo „wiejskim głupkom”, jak nazywano upośledzonych. Niedożywione dziecko nie może być radosne, pogodne. Popada raczej w przygnębienie, czuje się bezradne, pokrzywdzone, upośledzone czyli gorsze.
Zwróciłam uwagę na jeszcze jedną rzecz – przywiązanie do rodzeństwa i dbanie o to, by nie zostało samo w razie śmierci któregoś z rodziców. Mam przykład w rodzinie. Moja mama miała 14 lat, kiedy babcia dostała się do szpitala i już z niego nie wróciła. Mama miała pod opieką czterech braci, w tym dwóch dwuletnich. To mocno skomplikowało jej późniejsze relacje z mężem. Nie był zadowolony z ciągłej obecności dwóch, już wtedy, nastolatków w domu.
Autorka świetnie relacjonuje poszczególne zagadnienia. Od książki nie można się oderwać. W taki sposób przedstawia historię chłopek w Polsce, że nawet, jeśli ktoś odkryje, że jednak nie pochodzi ze szlacheckiego rodu, nie czuje się przez to gorszy. Poza tym zamieszczone zdjęcia ożywiają treść i tutaj szczególny podziw dla Joanny Kuciel – Frydryszak za olbrzymi wkład pracy, gdyż zdjęć z tamtych trudnych czasów na ubogiej wsi było niewiele.